Oprócz targów ja mam jeszcze jeden punkt programu. Mediolan to miasto Leonarda da Vinci. I w tutejszym muzeum techniki jest duża wystawa Jemu poświęcona.
I muzeum techniki też cieszy się szacunkiem.
Madam zostaje na targach. Ja wsiadam w 500 i jadę do muzeum.
Mam adres i nawigację. I niby OK. Ale za cholerę nie mogę znaleźć tego muzeum. Po dwóch okrążeniach zostawiam samochód na parkingu i idę pieszo. Miasto , kamienice, samochody, ludzie - ale gdzie muzeum?
Jest!
Wejście z małego placyku dzielonego z kościołem wygląda jak wejście na klatkę schodową. Gdyby nie wycieczka szkolna której nauczyciel tłumaczył albo gdzie są, albo jak się zachowywać w „museo” przeszedłbym obok.
Wielkość budynku z zewnątrz niczym nie sugerowała obszerności wnętrz.
Oznakowanie takie sobie. Pierwsze na co trafiam to wystawa o historii AGD. Stare pralki, odkurzacze, plakaty reklamowe tych sprzętów. Przypominam sobie że niektóre widziałem u nas w Pewexie. Lekko się rozczulam.
Idę dalej.
Wystawa o Leonardo jest dość duża. Ale w fatalnie oświetlonej sali. Modele maszyn są same w sobie dziełem sztuki. Wszystko jak Da Vinci rozrysował, z tych samych materiałów. I bardzo stare. Ciemna sala, stare pociemniałe modele- jestem zawiedziony.
Następna sala to kolejny Wielki Włoch: Marconi. Wynalazca radia.
Tu wystawa jest interesująca. Opisy również po angielsku, dużo działających modeli. Małolaty testują modele intensywnie, ale kulturalnie. Na końcu sali są również wspomniani Inni wynalazcy radiotechniczni, i inne systemy rozwiązań np. mikrofonu. Ten pokazany tu był skonstruowany wykorzystując efekt hydrauliczny. Brzmi dziwacznie, ale działało, tyle że się nie przyjęło.
Studio 105 - legenda radiofonii włoskiej. Początkowo stacja piracka- mieli tam monopol państwowy na radio i tv- potem pierwsze prywatne radio działające do dziś.
Plakaty, płyty- niektóre znajome. Np. Afric Simone. I cała kasyka rocka. Młodzież podskakuje do rytmu i wszystko się trzęsie.
Przylatuje facet w mundurze i kończy balangę.
Skręcam i znajduję się, tak właściwie sam nie wiem gdzie. Korytarze są ciche, przypominają klasztor. I rzeczywiście idąc dalej trafiam do sali w której jest umieszczona tablica i fragmenty płyty nagrobnej. Był tu kiedyś kościół i zawiadywał nim Probo. Żył 80 lat, 30 w kapłaństwie, a 30 z żoną, ciekawe czy był żonaty przed czy po? Dalej jest pochowany lekarz, nazwiska nie pomnę. Nagrobek, mimo że w Italii, jest opisany po grecku- ówczesnym języku lekarzy. Czyli greka była łaciną.
Nagrobki pochodzą sprzed tysiąca lat. Już wtedy było tu wielkie miasto.
Na szczęście za drzwiami sali jest strzałka: bar. Oddycham z ulgą, i podążam za strzałką.
Bar jest skromniutki. Na drugim końcu sali ze stolikami jest wnęka z automatami z kawą i kanapkami. Ale automaty działają marnie, dwa podejścia i automat najadł się moimi monetami, ale ja nie. Wracam do barku. Kanapki takie sobie, ale oranżada fajna. Robię zdjęcie Qr kodu na pamiątkę.
Z baru wychodzę na korytarz i widzę budynek przypominający dawną stację kolejową.
Rzeczywiście pełen jest parowozów i lokomotyw. Parowozy mają swój urok, nawet teraz zapach smaru i dymu (niektóre maszyny są chyba na chodzie) przywołuje pamięć podróży dzieciństwa.
Elektrowozy przywołują do rzeczywistości. Włochy to górzysty kraj, w szczególności północna część, i sprawniejszy silnik elektryczny znalazł zastosowanie jak tylko osiągnął dojrzałość techniczną. Robię zdjęcia i idę dalej.
Wychodzę ze stacji widząc kolejny pawilon z samolotami przed wejściem, ale kątem oka łapię kształt który wydaje się tu niemożliwy.
Widzę śruby okrętu podwodnego! Na tle klasycznej włoskiej ruiny!
Sottomarino „ Enrico Toti „ znalazł tu wieczną przystań.
Zostawiam go na deser. Idę do następnego pawilonu.
A tam okręty, statki, samoloty.
Na dole pływająca ciekawostka: Żywa torpeda- dwuosobowy pojazd podwodnych dywersantów. Włoscy ludzie-żaby zapisali chwalebną kartę bojową w czasie wojny. Podobno też już po wojnie zatopili przekazany rosjanom w ramach reparacji krążownik.
Różne okręty żaglowe bardziej lub mniej kompletne. A największą atrakcją jest autentyczny fragment transatlantyku. Przypominam sobie „Amarcord” i oczekiwanie na przybycie statku z Ameryki. Wiadomo emigracja była wielkoskalowa, zwłaszcza z południa. Trwa zresztą do dziś.
Piętro.
Tu królują samoloty. Macchi 205 folgore czyli błyskawica. Włoski płatowiec i niemiecki silnik. Groźna maszyna, podobno porównywalna z Mustangiem.
Obok maszyny pionierskie, pierwszowojenne i powojenne. Zobaczycie na zdjęciach. Ciekawostka to drewniany model wodnosamolotu nie na pływakach lecz na podwodnych skrzydłach. Wodnosamolot- wodolot miał startować w Pucharze Schneidera. Puchar był bardzo prestiżową nagrodą w międzywojniu, a startowały tam wyłącznie wodnosamoloty.
Symulator śmigłowca, z wyjaśnieniem na ekranie co do czego służy wzbudza duże zainteresowanie. Dla wycieczek jest symulator w 5D. Jak się okazuje włosi dużo experymentowali ze śmigłowcami, a najwięcej Enrico Forlanini. Dostał za to lotnisko. Lotnisko Linate jedno z najstarszych we Włoszech nosi jego imię.
Wychodzę.
Podchodzę do okrętu podwodnego. Można go zwiedzić w środku, ale niestety mam ograniczone finanse. Pocieszam się że to dobry powód by wrócić.
Historia w jaki sposób okręt się tu znalazł jest prosta jak drut. „Enrico Toti” pływał i nadzorował ruch floty na morzu śródziemnym, szczególnie w Kanale Sycylijskim. To maleństwo jak na okręt podwodny, i razem z braćmi których było trzech, doskonale sprawdzał się na Morzu Śródziemnym. W 1992 roku zakończył służbę. A od 2001 roku rozpoczął podróż do Muzeum w Mediolanie. Początkowo rzekami i kanałami, a w 2005 po demontażu kiosku na przyczepie trafił na dziedziniec Muzeum.
Jedno co smuci- jestem od niego starszy o rok! Ale ja zabytkiem jeszcze nie jestem.
Oglądam jeszcze wystawę ekologiczną i smutno-zabawny film w muzealnym kinie o tym że „Niecała umrzesz” jak psycholog pocieszył komórkę.
I na koniec przy wyjściu sklepik muzealny. Dużo o Leonardo. Mam szczęście bo pierwsza książka o nim jaką wziąłem w rękę okazuje się najlepsza. Jest też bogata wystawa Revell z jego kolekcją drewnianych maszyn projektowanych przez Leonarda. Na pewno kiedyś zrobię taki model.
Dziś już ostatni dzień w Mediolanie.
Wieczorem żegnamy się z Zelata. Uroczystą kolacją.
Rano- lotnisko, i standartowa podróż z powrotem.
Witamy naszą codzienność.
Ale wiemy, że pracą i walką zarobimy na powrót do Mediolanu. I innych miejsc też.
Robert Kobuszewski
In addition to the fair, I have one more item on my agenda. Milan is the city of Leonardo da Vinci. And the local technical museum has a large exhibition dedicated to him.
And the technical museum is also respected.
Madam stays at the fair. I get on the 500 and go to the museum.
I have the address and the navigation. And I seem to be OK. But I can't find the museum for the hell of it. After two laps I leave the car in the car park and walk. The city, the houses, the cars, the people - but where is the museum?
There it is!
The entrance from the small square shared with the church looks like the entrance to a staircase. Had it not been for a school trip whose teacher explained either where they were or how to behave in the "museo", I would have passed by.
The size of the building from the outside suggested nothing about the spaciousness of the interior.
The signage was so-so. The first thing I came across was an exhibition on the history of white goods. Old washing machines, hoovers, posters advertising these appliances. I recall seeing some in Pewex. I feel slightly disappointed.
I move on.
The exhibition on Leonardo is quite large. But in a badly lit hall. The models of the machines are a work of art in themselves. All as Da Vinci had drawn, with the same materials. And very old. Dark hall, old darkened models-I'm disappointed.
The next room is another Great Italian: Marconi. The inventor of the radio.
Here the exhibition is interesting. Descriptions also in English, lots of working models. The youngsters test the models intensely, but culturally. At the end of the room are also mentioned Other radio inventors, and other systems of solutions, e.g. the microphone. The one shown here was constructed using the hydraulic effect. It sounds bizarre, but it worked, except that it didn't catch on.
Studio 105 - a legend of Italian radio broadcasting. Initially a pirate station- they had a state monopoly on radio and t.v. there- then the first private radio station still operating today.
Posters, records - some familiar. E.g. Afric Simone. And a whole bunch of rock. Young people jump to the beat and everything shakes.
A guy in uniform arrives and finishes the ballad.
I turn and find myself, actually I don't know where. The corridors are quiet, reminiscent of a monastery. And indeed, walking on, I find myself in a room with a plaque and fragments of a gravestone. There used to be a church here and the Probo was in charge of it. He lived 80 years, 30 in the priesthood and 30 with his wife, I wonder if he was married before or after? Further on there is a doctor buried, name I cannot recall. The tombstone, although in Italian, is described in Greek-the language of the doctors at the time. That is, Greek was Latin.
The tombstones date back a thousand years. Even then, there was a great city here.
Fortunately, there is an arrow behind the hall door: a bar. I breathe a sigh of relief, and follow the arrow.
The bar is modest. At the other end of the room with tables is an alcove with vending machines for coffee and sandwiches. But the vending machines work poorly; two approaches and the machine ate my coins, but I don't. I return to the bar. The sandwiches are so-so, but the orangeade is nice. I take a photo of the Qr code as a souvenir.
I walk out of the bar into the corridor and see a building that resembles an old railway station.
It is indeed full of steam engines and locomotives. Steam locomotives have their own charm, even now the smell of grease and smoke (some machines are probably running) brings back memories of childhood travel.
Electric locomotives bring us back to reality. Italy is a mountainous country, especially the north, and the more efficient electric engine found use as soon as it reached technical maturity. I take photos and move on.
I leave the station seeing another pavilion with aircraft in front of the entrance, but out of the corner of my eye I catch a shape that seems impossible here.
I see the propellers of a submarine! Against the backdrop of a classic Italian ruin!
The Sottomarino " Enrico Toti " has found an eternal haven here.
I leave it for dessert. I go to the next pavilion.
And there are ships, vessels, aircraft.
Down below, a floating curiosity: the Living Torpedo - a two-man vehicle of underwater saboteurs. The Italian frog men recorded a glorious combat record during the war. They also reportedly sank a cruiser given to the Russians as reparations after the war.
Various sailing ships more or less complete. And the biggest attraction is an authentic piece of a transatlantic liner. I recall the 'Amarcord' and the anticipation of the arrival of the ship from America. Emigration was known to be large-scale, especially from the south. It continues to this day.
Floor.
This is where planes reign supreme. Macchi 205 folgore or lightning. Italian airframe and German engine. A menacing machine, reportedly comparable to the Mustang.
Next to pioneer, first-war and post-war machines. You will see in the photos. An interesting feature is a wooden model of a hydroplane not on floats but on underwater wings. The seaplane-waterplane was to compete in the Schneider Cup. The Cup was a very prestigious award between the wars, and only seaplanes competed there.
The helicopter simulator, with on-screen explanations of what it is used for, arouses a lot of interest. For tours, there is a simulator in 5D. As it turns out, the Italians experimented a lot with helicopters, most notably Enrico Forlanini. He got the airport for it. Linate airport one of the oldest in Italy is named after him.
I go out.
I approach the submarine. It is possible to visit it inside, but unfortunately I have limited finances. I console myself that this is a good reason to return.
The story of how the ship got here is as simple as a wire. "Enrico Toti" sailed and supervised the movement of the fleet in the Mediterranean, particularly in the Sicilian Channel. It's tiny for a submarine, and together with her brothers, of whom there were three, she excelled in the Mediterranean. In 1992, she left service. And in 2001 it began its journey to the Milan Museum. At first through rivers and canals, and in 2005, after dismantling the kiosk on the trailer, it ended up in the courtyard of the Museum.
One thing that saddens me-I am a year older than him! But I am not a monument yet.
I still watch the environmental exhibition and the sadly funny film in the museum's cinema about "You're not going to die" as a psychologist consoled a mobile phone.
And finally at the exit the museum shop. A lot about Leonardo. I'm lucky because the first book about him I picked up turns out to be the best. There is also an extensive Revell exhibition with its collection of wooden machines designed by Leonardo. I will definitely make a model like this one day.
Today is the last day in Milan.
In the evening we say goodbye to Zelata. With a festive dinner.
In the morning- the airport, and the standard journey back.
We welcome our everyday life.
But we know that with work and struggle we will earn our way back to Milan. And other places too.
Robert Kobuszewski
Neben der Messe habe ich noch einen weiteren Punkt auf meiner Tagesordnung. Mailand ist die Stadt von Leonardo da Vinci. Und das örtliche technische Museum widmet ihm eine große Ausstellung.
Und auch das technische Museum wird respektiert.
Madam bleibt auf dem Jahrmarkt. Ich steige in die 500 und fahre zum Museum.
Ich habe die Adresse und die Navigation. Und mir scheint es gut zu gehen. Aber ich kann das Museum einfach nicht finden. Nach zwei Runden lasse ich das Auto auf dem Parkplatz stehen und gehe zu Fuß. Die Stadt, die Häuser, die Autos, die Menschen - aber wo ist das Museum?
Da ist es!
Der Eingang von dem kleinen Platz, den man mit der Kirche teilt, sieht aus wie der Eingang zu einer Treppe. Wäre da nicht ein Schulausflug gewesen, bei dem die Lehrerin erklärte, wo sie sich befanden und wie man sich im "museo" verhalten sollte, wäre ich vorbeigegangen.
Die Größe des Gebäudes von außen sagt nichts über die Geräumigkeit des Inneren aus.
Die Beschilderung war mäßig. Als erstes stieß ich auf eine Ausstellung über die Geschichte der Haushaltsgeräte. Alte Waschmaschinen, Staubsauger, Werbeplakate für diese Geräte. Ich erinnere mich, einige davon in Pewex gesehen zu haben. Ich bin etwas enttäuscht.
Ich gehe weiter.
Die Ausstellung über Leonardo ist recht umfangreich. Aber in einer schlecht beleuchteten Halle. Die Modelle der Maschinen sind ein Kunstwerk für sich. Alles wie von Da Vinci gezeichnet, mit denselben Materialien. Und sehr alt. Dunkle Halle, alte verdunkelte Modelle - ich bin enttäuscht.
Der nächste Raum ist ein weiterer großer Italiener: Marconi. Der Erfinder des Radios.
Hier ist die Ausstellung interessant. Beschreibungen auch in Englisch, viele funktionierende Modelle. Die Jugendlichen testen die Modelle intensiv, aber auf kulturellem Gebiet. Am Ende des Raumes werden auch andere Radioerfinder und andere Systeme von Lösungen, z.B. das Mikrofon, erwähnt. Das hier gezeigte Modell wurde nach dem hydraulischen Effekt konstruiert. Es klingt bizarr, aber es hat funktioniert, nur hat es sich nicht durchgesetzt.
Studio 105 - eine Legende des italienischen Rundfunks. Zunächst ein Piratensender - dort gab es ein staatliches Radio- und Fernsehmonopol - dann der erste private Radiosender, der heute noch in Betrieb ist.
Plakate, Schallplatten - einige bekannt. Z.B. Afric Simone. Und ein ganzes Bündel von Steinen. Junge Leute springen im Takt und alles wackelt.
Ein Mann in Uniform kommt und beendet die Ballade.
Ich drehe mich um und finde mich wieder, eigentlich weiß ich nicht, wo. Die Flure sind ruhig und erinnern an ein Kloster. Und tatsächlich, ich gehe weiter und finde mich in einem Raum mit einer Gedenktafel und Fragmenten eines Grabsteins wieder. Früher gab es hier eine Kirche, für die der Probo zuständig war. Er lebte 80 Jahre, 30 als Priester und 30 mit seiner Frau. Ich frage mich, ob er vorher oder nachher verheiratet war? Weiter hinten ist ein Arzt begraben, an dessen Namen ich mich nicht erinnern kann. Der Grabstein ist zwar auf Italienisch, aber in Griechisch beschrieben - der Sprache der damaligen Ärzte. Das heißt, Griechisch war Latein.
Die Grabsteine sind über tausend Jahre alt. Schon damals gab es hier eine große Stadt.
Zum Glück gibt es einen Pfeil hinter der Flurtür: eine Bar. Erleichtert atme ich auf und folge dem Pfeil.
Die Bar ist bescheiden. Am anderen Ende des Raumes mit Tischen befindet sich eine Nische mit Kaffee- und Sandwichautomaten. Aber die Automaten funktionieren schlecht; nach zwei Anläufen hat der Automat meine Münzen gefressen, aber ich nicht. Ich kehre an die Bar zurück. Die Sandwiches sind lauwarm, aber die Orangenlimonade ist gut. Ich mache ein Foto des Qr-Codes als Andenken.
Ich trete aus der Bar in den Korridor und sehe ein Gebäude, das einem alten Bahnhof ähnelt.
Sie ist in der Tat voll von Dampfmaschinen und Lokomotiven. Dampflokomotiven haben ihren eigenen Charme, und selbst jetzt noch weckt der Geruch von Fett und Rauch (einige Maschinen sind wahrscheinlich in Betrieb) Erinnerungen an Reisen in der Kindheit.
Elektrische Lokomotiven bringen uns zurück in die Realität. Italien ist ein gebirgiges Land, vor allem im Norden, und der effizientere Elektromotor wurde sofort eingesetzt, als er technisch ausgereift war. Ich mache Fotos und gehe weiter.
Ich verlasse den Bahnhof und sehe einen weiteren Pavillon mit Flugzeugen vor dem Eingang, aber aus dem Augenwinkel sehe ich eine Gestalt, die hier unmöglich erscheint.
Ich sehe die Propeller eines U-Boots! Vor der Kulisse einer klassischen italienischen Ruine!
Der Sottomarino " Enrico Toti " hat hier einen ewigen Hafen gefunden.
Ich lasse es beim Nachtisch. Ich gehe zum nächsten Pavillon.
Und es gibt Schiffe, Boote und Flugzeuge.
Unten schwimmt eine Kuriosität: der lebende Torpedo - ein Zwei-Mann-Fahrzeug von Unterwasser-Saboteuren. Die italienischen Froschmänner haben während des Krieges eine glorreiche Kampfbilanz vorzuweisen. Berichten zufolge versenkten sie auch einen Kreuzer, der den Russen nach dem Krieg als Reparationsleistung übergeben wurde.
Verschiedene Segelschiffe mehr oder weniger vollständig. Und die größte Attraktion ist ein authentisches Stück eines Transatlantikliners. Ich erinnere mich an die 'Amarcord' und die Vorfreude auf die Ankunft des Schiffes aus Amerika. Es ist bekannt, dass die Auswanderung, insbesondere aus dem Süden, in großem Umfang stattfand. Das ist bis heute so geblieben.
Boden.
Hier haben Flugzeuge die Oberhand. Macchi 205 folgore oder Blitze. Italienische Zelle und deutscher Motor. Eine bedrohliche Maschine, die angeblich mit dem Mustang vergleichbar ist.
Neben Pionier-, Erstkriegs- und Nachkriegsmaschinen. Sie werden auf den Fotos sehen. Eine interessante Besonderheit ist ein Holzmodell eines Wasserflugzeugs, das nicht auf Schwimmern, sondern auf Unterwasserflügeln steht. Das Wasserflugzeug sollte am Schneider Cup teilnehmen. In der Zwischenkriegszeit war der Cup eine sehr prestigeträchtige Auszeichnung, an der nur Wasserflugzeuge teilnahmen.
Der Hubschraubersimulator, der auf dem Bildschirm erklärt, wofür er eingesetzt wird, stößt auf großes Interesse. Für Touren gibt es einen Simulator in 5D. Wie sich herausstellt, haben die Italiener viel mit Hubschraubern experimentiert, allen voran Enrico Forlanini. Er hat den Flughafen dafür bekommen. Der Flughafen Linate, einer der ältesten Italiens, ist nach ihm benannt.
Ich gehe aus.
Ich nähere mich dem U-Boot. Es ist möglich, sie von innen zu besichtigen, aber leider habe ich nur begrenzte finanzielle Mittel. Ich tröste mich damit, dass dies ein guter Grund ist, zurückzukehren.
Die Geschichte, wie das Schiff hierher kam, ist so einfach wie ein Draht. "Enrico Toti" segelte und überwachte die Bewegungen der Flotte im Mittelmeer, insbesondere im Kanal von Sizilien. Es ist winzig für ein U-Boot, und zusammen mit seinen Brüdern, von denen es drei gab, hat es sich im Mittelmeer ausgezeichnet. Im Jahr 1992 schied sie aus dem Dienst aus. Und im Jahr 2001 begann seine Reise ins Mailänder Museum. Zuerst durch Flüsse und Kanäle, und 2005, nach der Demontage des Kiosks auf dem Anhänger, landete er im Hof des Museums.
Eine Sache, die mich traurig macht: Ich bin ein Jahr älter als er! Aber ich bin noch kein Denkmal.
Ich sehe mir immer noch die Umweltausstellung und den traurig-komischen Film im Museumskino an, in dem ein Psychologe ein Mobiltelefon tröstet: "Sie werden nicht sterben".
Und schließlich am Ausgang der Museumsshop. Eine Menge über Leonardo. Ich hatte Glück, denn das erste Buch über ihn, das ich in die Hand nahm, erwies sich als das beste. Außerdem gibt es eine umfangreiche Revell-Ausstellung mit einer Sammlung von Holzmaschinen, die von Leonardo entworfen wurden. Ich werde auf jeden Fall eines Tages ein solches Modell bauen.
Heute ist der letzte Tag in Mailand.
Am Abend verabschieden wir uns von Zelata. Mit einem festlichen Abendessen.
Am Morgen - der Flughafen und die übliche Rückreise.
Wir begrüßen unser tägliches Leben.
Aber wir wissen, dass wir uns mit Arbeit und Kampf den Weg zurück nach Mailand verdienen werden. Und auch an anderen Orten.
Robert Kobuszewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz