moja rodzina i ja
krótki opis
urodziłem 09071964
w warszawie na ulicy karowej
ojciec przyjechał do warszawy spod nasielska
matka z Otwocka
byłem pierwszym dzieckiem. w 1970 urodziła się siostra katarzyna.
Ojciec był jedynym pracującym członkiem rodziny. Dzięki życiowemu szczęściu, mógł połączyć pracę na etacie i prywatną działalność. był projektantem sieci gazowych, miał wykształcenie inżynierskie.
Lata na które przypadł czas jego działalności to 1965- 2000, a był to gwałtowny rozwój sieci gazowniczej w PL. A w Warszawie w szczególności.
Matka pochodziła z Otwocka. Z rodziny nawet wtedy nie uznawanej za normalną. Ojciec matki był alkoholikiem z skłonnością do przemocy i sadyzmu, ale też podkreślano jego wielkie zdolności manualne. Matka opowiadała że na któreś urodziny dostała od niego szklany dom dla lalek. Ale też opowiadała że jak wracał pijany, to wszyscy uciekali na dwór i ukrywali się póki nie usnął. Była ona, rodzina, na tyle patologiczna, że babcia (matka matki) zdecydowala się we wczesnych 60-tych na rozwód. Bylo to przedstawiane jako wielki sukces emancypacyjny Babci. Babcia nie miala nawet skończonej podstawówki.
Matka miała też brata Jerzego.
Jerzy, był niezwykle uzdolniony muzycznie. Został muzykiem grającym w zespołach które wyjeżdżały z pośrednictwem PagArt za granicę. Miał również pasje poza muzyczne: motoryzację i modelarstwo. Zawsze był przedstawiany jako wzór do naśladowania. oprócz jednej cechy: namiętności do alkoholu.
Rodzice po ślubie zamieszkali w Warszawie na ulicy sewerynów? Nie mam tu pewnych wiadomości. A zapytać nie ma kogo.
Ojciec pracował w gazowni warszawskie przy ówczesnej ulicy kruczkowskiego.
Początkowo goniec, a później ze względu na zdaną maturę pomocnik kreślarza, z czasem został kreślarzem.
W owych czasach całą dokumentację rysowano i prowadzono ręcznie.
Za czasów Gomułki, a o nich mówimy, postanowiono by w ramach oszczędności każde mieszkanie miało swój gazomierz i indywidualną instalację gazową.
Tu ważna dygresja- w tamtych czasach jeszcze nie istniały gazociągi z sowietów. Gaz był tzw. miejski. Był on, gaz , wytwarzany w procesie prażenia węgla bez dostępu tlenu. przez co był drogi i było go niewiele zwłaszcza przy tak rozrastającym się mieście jak warszawa.
By każde gospodarstwo mogło mieć gazomierz i instalację, należało wykonać dokumentację.
Oznaczało to udanie się pod adres kamienicy, domu. Zdjęcie pomiarów i następnie wrysowaniu w istniejącą dokumentację nowej instalacji.
Jak ojciec wspominał, nikt nie chciał tego robić. Pamiętajmy o tym że nie było mowy o jeździe samochodem służbowym czy jakimkolwiek innym. Pieszo lub autobusem. Cały kram rysowniczy mając przy sobie. A kontakt z mieszkańcami, tychże domów którzy nie raz brali ojca za komornika, milicjanta lub żyda który chce odzyskać swoje, nie należał do przyjemności.
Ale był w tym czasie najmłodszy w pracowni. I to załatwiło sprawę. Jako dygresję można dodać że pamiętam dwa nazwiska z tamtych lat. Maria Suwalska, pani która robiła ojcu drugie śniadanie w pracy (matka mu to zawsze wypominała) i pana filipiaka. pan filipiak miał w szafce zastawę stołową i sztućce oznaczone „heereswaffenamt” i swastykami. Szeptano o nim że był w niemieckim wojsku.
I tak ojciec wszedł w tryb pracy wstawał rano , śniadanie i wracał ok 20 do domu. Nie pamiętam ojca na obiedzie w tygodniu.
Pojawił się interesujący aspekt uboczny: pieniądze. Ojciec opowiadał że kierownictwo biura postanowiło potraktować te jego podróże służbowe jako delegację i dać mu nieograniczoną liczbę nadgodzin. Ojciec skwapliwie to wykorzystał i przynosił z każdą wypłatą więcej pieniędzy.
I na koncu, ale nie ostatnie: dostali z matką mieszkanie służbowe. dwa pokoje ze ślepą kuchnią i łazienką na pierwszym piętrze w nowopowstałym bloku gazowni przy ludnej 12. mieszkanie było w komplecie z piwnicą i garażem na motocykl. Po kilku latach założono też telefon.
Po dwóch latach małżeństwa, jeszcze przed przeprowadzką na Ludną pojawiłem się ja- Robert. Dlaczego Robert? Nikt nie potrafił mi wyjaśnić.
Było fajnie, mieszkanie. pojawił się pierwszy pojazd: skuter Osa. Pamiętam go, i wycieczki w troje na majówki. Ojciec umiał rzeźbić w korze łodzie i statki. umiał też zrobić gwizdek z gałęzi i pleść koszyki z witek krzewów.
Wraz z moim pojawieniem się na świecie zmieniły się też stosunki w rodzinie. Matka która podobno bardzo żle znosiła ciążę, opowiadała poźniejszymi laty że jej organizm „zwalczał” ciąże jak chorobę, zrezygnowała z pracy. Częściowo pod presją Ojca, a też zapewne dlatego że byłem chorowitym dzieckiem. A pieniędzy z zarobków ojca było tyle że wystarczało z naddatkiem.
Na tyle chorowitym że już w wieku trzech czy czterech lat pojechałem samodzielnie do sanatorium w Rabce.
Jak się okazało mój mózg przechował wspomnienie z tamtego pobytu.
Co jakiś czas śnił mi się sen: stoję w szeregu ubranych w pasiaki dziecięcych postaci, w ciemnym korytarzu z którego jasnego końca dobiegają dziecięce krzyki, płacze, śmiech i pytania zadawane kobiecymi głosami.
Wszyscy kołyszą się, ni to śpią, ni to są w jakimś letargu. z jasnego końca dobiegają pytania: imię? nazwisko? jak to nie wiesz? no jak się nazywasz? i dziecinnym głosem wypowiadane: piotruś… Ale jak nazwisko? nie wiem.. No to czyj ty jesteś? mamusi… i często też padało : zgierz, pabianice.
Podzieliłem się kiedyś opowieścią o tym z matką. I to ona wyjaśniła mi, że to nie obóz koncentracyjny, ale ważenie, mierzenie i przyjmowanie dzieci do sanatorium w rabce.
W sanatoriach bywałem jeszcze nie raz, ale to będzie inna opowieść.
Gdy matka przestała pracować zmieniło się wiele. Matce nudziło się w domu i wiele spacerowaliśmy (nie chodziłem jeszcze wtedy do szkoły), bawiła się ze mną, wtedy pojawiły się w kioskach i sklepach z zabawkami modele do sklejania i mieliśmy w domu całą kolekcję plasticartu.
Udało się też załatwić przedszkole dla mnie. częściowo z powodu zaleceń zdrowotnych: ruch i kontakt z innymi dziećmi miał mnie uzdrowić. I tak znalazłem się w przedszkolu (jeszcze niedawno istniejącym) na Tyłach ulicy Nowy Świat nie daleko od ulicy Kubusia Puchatka.
Nie pamiętam wędrówki z Matką do przedszkola ani powrotów z nią z tegoż.
Ale pamiętam te wędrówki z ojcem.
często gdy mieliśmy iść rano do przedszkola ojciec łapał samochód „na łebka” i zdarzyło się że jechałem do przedszkola samochodem Humber z ambasady angielskiej.
A gdy wracaliśmy, to wędrowaliśmy pieszo wzdłuż Nowego światu by przy Placu Trzech Krzyży skręcić w Książęcą.
Ale nie zawsze, czasami szliśmy ulicą Bracką, a tam był sklep z zabawkami!
był to żelazny punkt programu. Pan sprzedawca by wysoki, w okularach i flanelowym błyszczącym fartuchu.
Zabawek już nie pamiętam.
Był jeszcze jeden punkt programu w czasie powrotów z ojcem z przedszkola: Cafe Bar Santos.
Ojciec zawsze był serdecznie witany przez żeńską załogę baru. Jak się okazało, ojciec tam zaprojektował gaz. Była kawa, ciastko. Dla mnie sok, oranżada i ciastko. Po latach dowiedziałem się że Santos to było miejsce spotkań panów lubiących panów. Gdy powiedziałem o tym ojcu, był zaskoczony tym faktem.
I potem zejście Książęcą. Najważniejszą ulicą w moim życiu.
Niektórzy twierdzą że pamiętam to dlatego że były to rzadkie wydarzenia, możliwe. Choć pamietam że chodziłem tak z ojcem, jak i z matką do kina. Pamiętam nawet jaki ostatni w dzieciństwie film oglądałem z ojcem. Komedię francuską „samotnik” w kinie atlantic.
Lata biegły, ojciec zarabiał coraz więcej, pojawił się w rodzinie pierwszy samochód. Odkupiony od jerzego Fiat 1200 granluce. Brat matki sprowadził go z finlandii w której grał do kotleta. i mówię to bez cienia pogardy. CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz