wtorek, 16 grudnia 2014

Podłe części. Elektryczność i jej ciemne sprawki. Uwagi dla mechaników część 4.

Część elektryczna.
Mamy tu cztery elementy: przewód przyłączeniowy zwany „sznurem”, stojan, wirnik, szczotki i łącznik z towarzyszącą mu elektroniką .
Dokładne oględziny „sznura” i jego próba prądowa rozwiązuje wiele tajemniczych awarii. Zawsze należy sznur intensywnie wyginać tuż przy wtyczce i przy rękojeści maszyny. W tych miejscach jego uszkodzenia nie widoczne z zewnątrz są najczęstsze. Sznur uszkodzony przy odgiętce możemy skrócić, a uszkodzony przy wtyczce najlepiej wymienić- chyba że mamy wtyczkę hermetyczną to wtedy możemy ją założyć. Może się wydawać to „zbytkiem łaski”, ale na budowie wilgoć i możliwość  zalania wodą  i doprowadzenie do spięcia lub przebicia jest realne. 
Tuż przed łącznikiem jest odciążka. Drobny element, o dużym znaczeniu. Zabezpiecza przed wyrwaniem/wyciągnięciem sznura z zacisków łącznika. Takie zdarzenie gwarantuje spięcie i minimum wysadzenie „korków”.
Łącznik.
By sprawdzić łącznik potrzebujemy: minimum próbnika, najlepszym rozwiązaniem jest miernik uniwersalny. 
Przy prostych łącznikach bez elektroniki sprawa jest prosta: podłączamy miernik do zacisków „wejścia” i „wyjścia” naciskamy klawisz i odczytujemy wynik: 0 brak przejścia, a jakikolwiek inny wynik oznacza przejście. I tu miernik odsłoni nam pewną tajemnicę- jeżeli wartości odczytane będą jednakowe to OK. jeżeli różne w znacznym stopniu to oznacza że powinniśmy żegnać się z łącznikiem. 
Wszystkie łączniki (oprócz całkowitego chłamu) mają na korpusie podane oznaczenia wejść i wyjść. Jeżeli są bardziej skomplikowane np. mają hamulec, to producent drukuje na korpusie schemat podłączeń zasilenia i wyjść. Oczywiście rysunek złożeniowy jest bardzo pożądany.
Dziś przy skomplikowanych maszynach lub naprawianych nie rzadko można poradzić sobie robiąc zdjęcie cyfrówką. A tradycjonaliści mogą zrobić rysunek. Ten prosty sposób pozwoli na podłączenie nowego łącznika „na małpę”. W praktyce warsztatowej łączniki elektroniczne są sprawdzalne w małym zakresie. Przeważnie stosuje się podłączenie „na wprost” z ominięciem łącznika i jeśli silnik pracuje to mamy sprawcę, jeśli nie to szukamy dalej. Czasem przy rozbudowanej elektronice trzeba odżałować i kupić nowy łącznik czy elektronikę i sprawdzić na żywym organizmie. 
Stojan.
Przeważnie są to dwie cewki, choć istnieją stojany „podkowiaste” np. w Metabo. Mierzymy wartości oporu obu cewek i jeśli są takie same to OK.
Jeśli się różnią o 2- i więcej jednostek to mamy do czynienia z uszkodzeniem zwojów stojana. Stojan wymieniamy na nowy lub regenerujemy. Regenerujemy w zakładzie wyspecjalizowanym w tej robocie. Jeżeli nie widzimy żadnych uszkodzeń mechanicznych w widocznych częściach uzwojenia stojana i miejscach wyprowadzenia przewodów to stojan jest na 99% sprawny. Ale uwaga! Jeżeli przejdziemy wszystkie punkty a awaria będzie występować to należy maszynę uruchomić i chwilę dać jej popracować. I potem szybko zmierzyć parametry stojana, i to da odpowiedź ostateczną. czasem dopiero po nabraniu temperatury pracy przerwa lub zwarcie w uzwojeniu da o sobie znać.

Stojan pracuje w korpusie. I czasami nasi kochani barbarzyńcy pracują maszyną tak intensywnie że rozgrzany stojan wytapia wsporniki jakie stabilizują go w korpusie. Jest na to sposób Pana Władka. Owijamy wirnik narzędzia kartonem z bloku technicznego. Przy wytartych wspornikach nakładamy np. poxilinę z nadmiarem tak by po skręceniu korpusu lub po wsunięciu go w korpus i włożeniu wirnika stojan oparty o wirnik owinięty w karton podparł stojan i zastygająca poxy utworzy zastępcze wsporniki dla stojana.
Cdn.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Podłe części. Uwagi dla mechaników 3.

Idziemy dalej!

Napotykamy tu elementy sterujące zmianą rodzajów pracy. Czyli pokrętła które włączają i wyłączają udar i czasem wyłączają obroty uchwytu by zamiast pracy obrotowo- udarowej otrzymać tylko udar.
Najsłabszym elementem w tym układzie jest człowiek obsługujący maszynę. Większość  przełączników jest wyposażona w zapadki, które łamią się gdy obracamy te przełączniki, nie do końca wcisnąwszy klawisz zabezpieczający przed obrotem. Drugą tajemnicą tego miejsca są znaki lub sposoby w jaki trzeba je włożyć w korpus maszyny by uzyskać wszystkie sposoby pracy. Informacje o tym są zawarte w instrukcjach dla mechaników dołączanych do płyt serwisowych, dlatego należy dążyć by takie płyty posiadać. Z tajemnic można zdradzić że przełączniki  Metabo można złożyć tylko przy pomocy dodatkowych narzędzi. A przełączniki AEG są jednorazowe- raz wyjęte muszą zostać zastąpione nowymi.
Złożenie skrzyni biegów i elementów przeniesienia napędu na wrzeciono kończymy smarowaniem tego zespołu. Możemy to zrobić to na dwa sposoby. Pierwszy: smarujemy wszystkie łożyska i złożenia łożyskowe małą ilością smaru, a na koła zębate nakładamy porcję smaru wg. zaleceń serwisowych lub jeśli ich nie ma to max. 100 gram w przypadku młotowiertarki i 200 w przypadku cięższych młotów. 
UWAGA ! BRAK SMARU JEST TAK SAMO GROŹNY JAK JEGO NADMIAR!
Lepiej dać mniej niż więcej. Jeśli mamy dostęp do serwisówki to tam często są wyszczególnione (w gramach) ilości smaru. Smar powinien wytrzymywać temperaturę do 180 stopni Celsjusza. I należeć do smarów które pod wpływem temperatury zamieniają się w olej, i wracają do postaci stałej po spadku temperatury. Są elektronarzędzia smarowane olejem, przynajmniej te ich miejsca w których znajdują się układy udarowe. Olej ten musi być zgodny z tym co podaje producent, zbyt rzadki lub gęsty spowoduje częste awarie układu udarowego.


poniedziałek, 24 listopada 2014

Podłe części. Uwagi dla mechaników część 2.


Kolejnym punktem w drodze mechanika do naprawy jest:
 sprawdzenie

znajdujących się w przekładni wiertarki, młotowiertarki, młota obrotowo-udarowego sprzęgieł służących do zmiany „biegów” lub rodzajów pracy. Również sprzęgieł bezpieczeństwa. 
Przeważnie są to sprzęgiełka kłowe. Nie oznacza to jednak że z wyglądu przypominają siekacze. Wyglądają jak cylindry lub tarczki na których wycięto pasujące wpusty i wypusty. I w tym tkwi problem.
 Bez rozbiórki i dokładnego obejrzenia te zespoły części sprawiają wrażenie absolutnie sprawnych. A często dopiero pod obciążeniem pracy ich zużycie daje o sobie znać. Widzimy to gdy po przyłożeniu wiertła do materiału wiertło „staje”, lub słyszymy gdy wiertło obraca się lecz towarzyszy temu głośny stuk wydobywający się z wiertarki. 
Zużycie mechanizmu udarowego.
Zębatkowy układ udaru jaki spotykamy w wiertarkach jest łatwo weryfikowalny. Zużycie, wytarcie zębatek jest widoczne od razu po umyciu części. 
pneumatyczne układy udarowe które dominują dziś w młotowiertarkach składają ją się z kilku wzajemnie zależnych elementów. 
Typowy układ składa się z: tłoczka współpracującego z cylindrem, następnie bijaka pośredniego i bijaka właściwego bezpośrednio uderzającego w końcówkę wiertła.  
Wszystkie części wykonane są ze stali. I we wszystkich kluczowym elementem jest miejsce które przekazuje siłe udaru do końcówki wiertła. To miejsce nazywamy „płaskiem”. Lecz nazwa ta jest wyjątkowo myląca.
typowy płask jest lekko wypukły, i zaoblony na krawędziach. Zużycie tego miejsca jest kluczowe dla siły udaru maszyny. Typowe zużycie to spłaszczenie „zbicie”,”stłuczenie” bijaka dochodzące aż do powstania wklęśnięcia z ostrymi krawędziami. Towarzyszą temu również ukruszenia materiału bijaka. Należy wtedy starannie obejrzeć cały układ: tłok, bijak pośredni i końcowy. Jeżeli każdy element jest zużyty co najmniej w średnim stopniu to dopiero wymiana całości przywróci pełną moc udaru. A i tu czeka niespodzianka! Tą niespodzianką są końcówki wierteł współpracujących z maszyną. Wiertła te posiadają również „płask” i gdy wykazuje on podobne zużycie jak bijaki, wiertło należy wymienić. Wiertła niskiej jakości zdarza się że bywają „rozklepywane” przez bijak maszyny. Aby wyjąć takie wiertło z uchwytu, trzeba dokonać rozbiórki całej maszyny. 



środa, 12 listopada 2014

Podłe części. Uwagi dla mechaników i majsterkowiczów. Część pierwsza.

<script async src="//pagead2.googlesyndication.com/pagead/js/adsbygoogle.js"></script>
<!-- 1 -->
<ins class="adsbygoogle"
     style="display:inline-block;width:728px;height:90px"
     data-ad-client="ca-pub-9838170290036033"
     data-ad-slot="4443202704"></ins>
<script>
(adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({});
</script>Podłe części

Tytuł powyżej idealnie opisuje części które mają olbrzymi wpływ na pracę narzędzia, ale ich zużycie lub uszkodzenie jest często trudne do zauważenia lub lekceważone.

Oringi, uszczelniacze (simmerringi).
typowy przykład : opis klienta „słabo bije” zwłaszcza wiertarki  z udarem elektropneumatycznym.
Mechanik bierze maszynę w ręce i sprawdza. Wszystko OK!
Klient też kiwa głową bo widzi że maszyna pracuje.
Wraca klient na budowę i za chwilę słyszy : „nie bije”!
Co słyszy mechanik? 
O ile klient wraca do tego samego serwisu.
Przyczyną jest najczęściej O-ring na tłoku układu udarowego.
Ta chytra i złośliwa część, ma właściwości przeobrażania się niewidocznego dla zbyt szybkiego mechanika.
Nowy O-ring  jest okrągły i w miarę zużycia „kwadratowieje” . Są firmy które produkują te części inaczej; przekrój ich uszczelniaczy przypomina „X”. Te dla odmiany „okrągleją”.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż obie te części pracują w cylindrach, i smarowane są mgłą olejową, w którą zamienia się  smar pod wpływem temperatury. Ale zanim do tego dojdzie O-ring pracuje „grzbietem” gdy jest okrągły, lub „krawędziami” gdy jest w kształcie „X”.  I gdy maszyna jest zimna i smar gęsty wydaje się że jest Ok.
A tu jest daleko od OK. Smar zamienia się w mgłę olejową i znika „kompresja” , która „bije” w maszynie.
Rozwiązanie? Przed sezonem przynieść maszynę i poprosić o „mały przegląd” ze szczególnym uwzględnienie wzmiankowanego podleca.
Uszczelniacze (simmerringi).
Pracują one w ciężkich warunkach: na styku ze światem zewnętrznym i mgłą smarną wewnątrz wiertarek z udarem pneumatycznym (w skrócie wszystkie maszyny z układem mocowania wiertła SDS+, SDS max mają udar pneumatyczny). Drobinki pyłu który jest doskonałym materiałem ściernym, jeśli ich nie usuwać choćby przez odmuchanie narzędzia, z czasem drobinki te przedostaną się między obracające się części a gumę uszczelniacza i ją przetrą.
Efektem jest „plucie” smarem przy dłuższej pracy. 
Rozwiązanie jak opisane powyżej z O-ringami.

Łożyska igiełkowe i wałeczkowe.

Bardzo chętnie stosowane. Są mniejsze niż kulkowe i w ciasnych wnętrzach dzisiejszych maszyn czują się doskonale. Często w postaci „złożeń” (pozbawione zewnętrznej bieżni), lub w postaci łożysk jednokierunkowych są ukryte w trzewiach elektronarzędzi  i bez kompletnej rozbiórki narzędzia są niewidoczne. Potrafią wyrządzić olbrzymie szkody. Na przykład gdy łożyskują wałek zębaty który współpracuje z wirnikiem. Zużycie igiełek powoduje odsuwanie się wałka od wirnika i zniszczenie zębatek na obu częściach. Efekt? Naprawa jest praktycznie nie opłacalna. Co gorsza jeżeli już zdecydujecie się na naprawę wiertarki lub młota, to te rozsypane igiełki mogą być przyczyną kolejnej awarii elektronarzędzia.
Obowiązkowo trzeba takie narzędzi sumiennie rozebrać i umyć, wyskrobując smar ze wszystkich zakamarków uszkodzonego narzędzia. Często jest tak że igiełki trzymają się „na smarze”. 

Szkło powiększające pomoże wykryć nam jeszcze jedną „zdradę”. 
W wyniku zużycia spowodowanego złym smarowaniem igły (wałeczki) tracą swój kształt. Stają się płaskie. To dyskwalifikuje łożysko. 
Kolejną pułapką związaną z tymi łożyskami jest miejsce ich stosowania. Głęboko schowane, zabezpieczone słabo widocznymi śrubami,nie wzbudzają zainteresowania mechanika. Łożyska wałeczkowe jednokierunkowe  luźno osadzone na wałkach potrafią „zniknąć” przy rozbiórce narzędzia i gdy mechanik jest niedoświadczony lub nieuważny,  to ma olbrzymi problem z uzyskaniem prawidłowej pracy narzędzia.

Rozwiązanie: umycie rozebranego narzędzia. Dokładne obejrzenie wyjętych części. Przestudiowanie rysunku złożeniowego ze szczególnym uwzględnieniem części nazywających się needle bearing, nadellager.   I ich wymiana przy pomocy odpowiednich narzędzi.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Byliśmy w Mediolanie. Muzeum Techniki.



Oprócz targów ja mam jeszcze jeden punkt programu. Mediolan to miasto Leonarda da Vinci. I w tutejszym muzeum techniki jest duża wystawa Jemu poświęcona.
I muzeum techniki też cieszy się szacunkiem.
Madam zostaje na targach. Ja wsiadam w 500 i jadę do muzeum.
Mam adres i nawigację. I niby OK. Ale za cholerę nie mogę znaleźć tego muzeum. Po dwóch okrążeniach zostawiam samochód na parkingu i idę pieszo. Miasto , kamienice, samochody, ludzie - ale gdzie muzeum? 
Jest!
Wejście z małego placyku dzielonego z kościołem wygląda jak wejście na klatkę schodową. Gdyby nie wycieczka szkolna której nauczyciel tłumaczył albo gdzie są, albo jak się zachowywać w „museo” przeszedłbym obok.
Wielkość budynku z zewnątrz niczym nie sugerowała obszerności wnętrz.
Oznakowanie takie sobie. Pierwsze na co trafiam to wystawa o historii AGD. Stare pralki, odkurzacze, plakaty reklamowe tych sprzętów. Przypominam sobie że niektóre widziałem u nas w Pewexie. Lekko się rozczulam.
Idę dalej.
Wystawa o Leonardo jest dość duża. Ale w fatalnie oświetlonej sali. Modele maszyn są same w sobie dziełem sztuki. Wszystko jak Da Vinci rozrysował, z tych samych materiałów. I bardzo stare. Ciemna sala, stare pociemniałe modele- jestem zawiedziony. 
Następna sala to kolejny Wielki Włoch: Marconi. Wynalazca radia. 
Tu wystawa jest interesująca. Opisy również po angielsku, dużo działających modeli. Małolaty testują modele intensywnie, ale kulturalnie. Na końcu sali są również wspomniani Inni wynalazcy radiotechniczni, i inne systemy rozwiązań np. mikrofonu. Ten pokazany tu był skonstruowany wykorzystując efekt hydrauliczny. Brzmi dziwacznie, ale działało, tyle że się nie przyjęło.
Studio 105 - legenda radiofonii włoskiej. Początkowo stacja piracka- mieli tam monopol państwowy na radio i tv- potem pierwsze prywatne radio działające do dziś.
Plakaty, płyty- niektóre znajome. Np. Afric Simone. I cała kasyka rocka. Młodzież podskakuje do rytmu i wszystko się trzęsie.

Przylatuje facet w mundurze i kończy balangę. 
Skręcam i znajduję się, tak właściwie sam nie wiem gdzie. Korytarze są ciche, przypominają klasztor. I rzeczywiście idąc dalej trafiam do sali w której jest umieszczona tablica i fragmenty płyty nagrobnej. Był tu kiedyś kościół i zawiadywał nim Probo. Żył 80 lat, 30 w kapłaństwie, a 30 z żoną, ciekawe czy był żonaty przed czy po? Dalej jest pochowany lekarz, nazwiska nie pomnę. Nagrobek, mimo że w Italii, jest opisany po grecku- ówczesnym języku lekarzy. Czyli greka była łaciną. 
Nagrobki pochodzą sprzed tysiąca lat. Już wtedy było tu wielkie miasto. 
Na szczęście za drzwiami sali jest strzałka: bar. Oddycham z ulgą, i podążam za strzałką. 
Bar jest skromniutki. Na drugim końcu sali ze stolikami jest wnęka z automatami z kawą i kanapkami. Ale automaty działają marnie, dwa podejścia i automat najadł się moimi monetami, ale ja nie. Wracam do barku. Kanapki takie sobie, ale oranżada fajna. Robię zdjęcie Qr kodu na pamiątkę.
Z baru wychodzę na korytarz i widzę budynek przypominający dawną stację kolejową. 
Rzeczywiście pełen jest parowozów i lokomotyw. Parowozy mają swój urok, nawet teraz zapach smaru i dymu (niektóre maszyny są chyba na chodzie) przywołuje pamięć podróży dzieciństwa. 
Elektrowozy przywołują do rzeczywistości. Włochy to górzysty kraj, w szczególności północna część, i sprawniejszy silnik elektryczny znalazł zastosowanie jak tylko osiągnął dojrzałość techniczną. Robię zdjęcia i idę dalej. 
Wychodzę ze stacji widząc kolejny pawilon z samolotami przed wejściem, ale kątem oka łapię kształt który wydaje się tu niemożliwy.
Widzę śruby okrętu podwodnego! Na tle klasycznej włoskiej ruiny! 
Sottomarino „ Enrico Toti „ znalazł tu wieczną przystań. 
Zostawiam go na deser. Idę do następnego pawilonu.
A tam okręty, statki, samoloty. 
Na dole pływająca ciekawostka: Żywa torpeda- dwuosobowy pojazd podwodnych dywersantów. Włoscy ludzie-żaby zapisali chwalebną kartę bojową w czasie wojny. Podobno też już po wojnie zatopili przekazany rosjanom w ramach reparacji krążownik. 
Różne okręty żaglowe bardziej lub mniej kompletne. A największą atrakcją jest autentyczny fragment transatlantyku. Przypominam sobie „Amarcord” i oczekiwanie na przybycie statku z Ameryki. Wiadomo emigracja była wielkoskalowa, zwłaszcza z południa. Trwa zresztą do dziś. 
Piętro.
Tu królują samoloty. Macchi 205 folgore czyli błyskawica. Włoski płatowiec i niemiecki silnik. Groźna maszyna, podobno porównywalna z Mustangiem. 
Obok maszyny pionierskie, pierwszowojenne i powojenne. Zobaczycie na zdjęciach. Ciekawostka to drewniany model wodnosamolotu nie na pływakach lecz na podwodnych skrzydłach. Wodnosamolot- wodolot miał startować w Pucharze Schneidera. Puchar był bardzo prestiżową nagrodą w międzywojniu, a startowały tam wyłącznie wodnosamoloty.
Symulator śmigłowca, z wyjaśnieniem na ekranie co do czego służy wzbudza duże zainteresowanie. Dla wycieczek jest symulator w 5D. Jak się okazuje włosi dużo experymentowali ze śmigłowcami, a najwięcej Enrico Forlanini. Dostał za to lotnisko. Lotnisko Linate jedno z najstarszych we Włoszech nosi jego imię.
Wychodzę. 
Podchodzę do okrętu podwodnego. Można go zwiedzić w środku, ale niestety mam ograniczone finanse. Pocieszam się że to dobry powód by wrócić. 
Historia w jaki sposób okręt się tu znalazł jest prosta jak drut. „Enrico Toti” pływał i nadzorował ruch floty na morzu śródziemnym, szczególnie w Kanale Sycylijskim. To maleństwo jak na okręt podwodny, i razem z braćmi których było trzech, doskonale sprawdzał się na Morzu Śródziemnym. W 1992 roku zakończył służbę. A od  2001 roku rozpoczął podróż do Muzeum w Mediolanie. Początkowo rzekami i kanałami, a w 2005 po demontażu kiosku na przyczepie trafił na dziedziniec Muzeum. 
Jedno co smuci- jestem od niego starszy o rok! Ale ja zabytkiem jeszcze nie jestem.
Oglądam jeszcze wystawę ekologiczną i smutno-zabawny film w muzealnym kinie o tym że „Niecała umrzesz” jak psycholog pocieszył komórkę. 
I na koniec przy wyjściu sklepik muzealny. Dużo o Leonardo. Mam szczęście bo pierwsza książka o nim jaką wziąłem w rękę okazuje się najlepsza. Jest też bogata wystawa Revell z jego kolekcją drewnianych maszyn projektowanych przez Leonarda. Na pewno kiedyś zrobię taki model.
Dziś już ostatni dzień w Mediolanie. 
Wieczorem żegnamy się z Zelata. Uroczystą kolacją. 
Rano- lotnisko, i standartowa podróż z powrotem. 
Witamy naszą codzienność. 
Ale wiemy, że pracą i walką zarobimy na powrót do Mediolanu. I innych miejsc też.
Robert Kobuszewski

In addition to the fair, I have one more item on my agenda. Milan is the city of Leonardo da Vinci. And the local technical museum has a large exhibition dedicated to him.
And the technical museum is also respected.
Madam stays at the fair. I get on the 500 and go to the museum.
I have the address and the navigation. And I seem to be OK. But I can't find the museum for the hell of it. After two laps I leave the car in the car park and walk. The city, the houses, the cars, the people - but where is the museum? 
There it is!
The entrance from the small square shared with the church looks like the entrance to a staircase. Had it not been for a school trip whose teacher explained either where they were or how to behave in the "museo", I would have passed by.
The size of the building from the outside suggested nothing about the spaciousness of the interior.
The signage was so-so. The first thing I came across was an exhibition on the history of white goods. Old washing machines, hoovers, posters advertising these appliances. I recall seeing some in Pewex. I feel slightly disappointed.
I move on.
The exhibition on Leonardo is quite large. But in a badly lit hall. The models of the machines are a work of art in themselves. All as Da Vinci had drawn, with the same materials. And very old. Dark hall, old darkened models-I'm disappointed. 
The next room is another Great Italian: Marconi. The inventor of the radio. 
Here the exhibition is interesting. Descriptions also in English, lots of working models. The youngsters test the models intensely, but culturally. At the end of the room are also mentioned Other radio inventors, and other systems of solutions, e.g. the microphone. The one shown here was constructed using the hydraulic effect. It sounds bizarre, but it worked, except that it didn't catch on.
Studio 105 - a legend of Italian radio broadcasting. Initially a pirate station- they had a state monopoly on radio and t.v. there- then the first private radio station still operating today.
Posters, records - some familiar. E.g. Afric Simone. And a whole bunch of rock. Young people jump to the beat and everything shakes.

A guy in uniform arrives and finishes the ballad. 
I turn and find myself, actually I don't know where. The corridors are quiet, reminiscent of a monastery. And indeed, walking on, I find myself in a room with a plaque and fragments of a gravestone. There used to be a church here and the Probo was in charge of it. He lived 80 years, 30 in the priesthood and 30 with his wife, I wonder if he was married before or after? Further on there is a doctor buried, name I cannot recall. The tombstone, although in Italian, is described in Greek-the language of the doctors at the time. That is, Greek was Latin. 
The tombstones date back a thousand years. Even then, there was a great city here. 
Fortunately, there is an arrow behind the hall door: a bar. I breathe a sigh of relief, and follow the arrow. 
The bar is modest. At the other end of the room with tables is an alcove with vending machines for coffee and sandwiches. But the vending machines work poorly; two approaches and the machine ate my coins, but I don't. I return to the bar. The sandwiches are so-so, but the orangeade is nice. I take a photo of the Qr code as a souvenir.
I walk out of the bar into the corridor and see a building that resembles an old railway station. 
It is indeed full of steam engines and locomotives. Steam locomotives have their own charm, even now the smell of grease and smoke (some machines are probably running) brings back memories of childhood travel. 
Electric locomotives bring us back to reality. Italy is a mountainous country, especially the north, and the more efficient electric engine found use as soon as it reached technical maturity. I take photos and move on. 
I leave the station seeing another pavilion with aircraft in front of the entrance, but out of the corner of my eye I catch a shape that seems impossible here.
I see the propellers of a submarine! Against the backdrop of a classic Italian ruin! 
The Sottomarino " Enrico Toti " has found an eternal haven here. 
I leave it for dessert. I go to the next pavilion.
And there are ships, vessels, aircraft. 
Down below, a floating curiosity: the Living Torpedo - a two-man vehicle of underwater saboteurs. The Italian frog men recorded a glorious combat record during the war. They also reportedly sank a cruiser given to the Russians as reparations after the war. 
Various sailing ships more or less complete. And the biggest attraction is an authentic piece of a transatlantic liner. I recall the 'Amarcord' and the anticipation of the arrival of the ship from America. Emigration was known to be large-scale, especially from the south. It continues to this day. 
Floor.
This is where planes reign supreme. Macchi 205 folgore or lightning. Italian airframe and German engine. A menacing machine, reportedly comparable to the Mustang. 
Next to pioneer, first-war and post-war machines. You will see in the photos. An interesting feature is a wooden model of a hydroplane not on floats but on underwater wings. The seaplane-waterplane was to compete in the Schneider Cup. The Cup was a very prestigious award between the wars, and only seaplanes competed there.
The helicopter simulator, with on-screen explanations of what it is used for, arouses a lot of interest. For tours, there is a simulator in 5D. As it turns out, the Italians experimented a lot with helicopters, most notably Enrico Forlanini. He got the airport for it. Linate airport one of the oldest in Italy is named after him.
I go out. 
I approach the submarine. It is possible to visit it inside, but unfortunately I have limited finances. I console myself that this is a good reason to return. 
The story of how the ship got here is as simple as a wire. "Enrico Toti" sailed and supervised the movement of the fleet in the Mediterranean, particularly in the Sicilian Channel. It's tiny for a submarine, and together with her brothers, of whom there were three, she excelled in the Mediterranean. In 1992, she left service. And in 2001 it began its journey to the Milan Museum. At first through rivers and canals, and in 2005, after dismantling the kiosk on the trailer, it ended up in the courtyard of the Museum. 
One thing that saddens me-I am a year older than him! But I am not a monument yet.
I still watch the environmental exhibition and the sadly funny film in the museum's cinema about "You're not going to die" as a psychologist consoled a mobile phone. 
And finally at the exit the museum shop. A lot about Leonardo. I'm lucky because the first book about him I picked up turns out to be the best. There is also an extensive Revell exhibition with its collection of wooden machines designed by Leonardo. I will definitely make a model like this one day.
Today is the last day in Milan. 
In the evening we say goodbye to Zelata. With a festive dinner. 
In the morning- the airport, and the standard journey back. 
We welcome our everyday life. 
But we know that with work and struggle we will earn our way back to Milan. And other places too.
Robert Kobuszewski
Neben der Messe habe ich noch einen weiteren Punkt auf meiner Tagesordnung. Mailand ist die Stadt von Leonardo da Vinci. Und das örtliche technische Museum widmet ihm eine große Ausstellung.
Und auch das technische Museum wird respektiert.
Madam bleibt auf dem Jahrmarkt. Ich steige in die 500 und fahre zum Museum.
Ich habe die Adresse und die Navigation. Und mir scheint es gut zu gehen. Aber ich kann das Museum einfach nicht finden. Nach zwei Runden lasse ich das Auto auf dem Parkplatz stehen und gehe zu Fuß. Die Stadt, die Häuser, die Autos, die Menschen - aber wo ist das Museum? 
Da ist es!
Der Eingang von dem kleinen Platz, den man mit der Kirche teilt, sieht aus wie der Eingang zu einer Treppe. Wäre da nicht ein Schulausflug gewesen, bei dem die Lehrerin erklärte, wo sie sich befanden und wie man sich im "museo" verhalten sollte, wäre ich vorbeigegangen.
Die Größe des Gebäudes von außen sagt nichts über die Geräumigkeit des Inneren aus.
Die Beschilderung war mäßig. Als erstes stieß ich auf eine Ausstellung über die Geschichte der Haushaltsgeräte. Alte Waschmaschinen, Staubsauger, Werbeplakate für diese Geräte. Ich erinnere mich, einige davon in Pewex gesehen zu haben. Ich bin etwas enttäuscht.
Ich gehe weiter.
Die Ausstellung über Leonardo ist recht umfangreich. Aber in einer schlecht beleuchteten Halle. Die Modelle der Maschinen sind ein Kunstwerk für sich. Alles wie von Da Vinci gezeichnet, mit denselben Materialien. Und sehr alt. Dunkle Halle, alte verdunkelte Modelle - ich bin enttäuscht. 
Der nächste Raum ist ein weiterer großer Italiener: Marconi. Der Erfinder des Radios. 
Hier ist die Ausstellung interessant. Beschreibungen auch in Englisch, viele funktionierende Modelle. Die Jugendlichen testen die Modelle intensiv, aber auf kulturellem Gebiet. Am Ende des Raumes werden auch andere Radioerfinder und andere Systeme von Lösungen, z.B. das Mikrofon, erwähnt. Das hier gezeigte Modell wurde nach dem hydraulischen Effekt konstruiert. Es klingt bizarr, aber es hat funktioniert, nur hat es sich nicht durchgesetzt.
Studio 105 - eine Legende des italienischen Rundfunks. Zunächst ein Piratensender - dort gab es ein staatliches Radio- und Fernsehmonopol - dann der erste private Radiosender, der heute noch in Betrieb ist.
Plakate, Schallplatten - einige bekannt. Z.B. Afric Simone. Und ein ganzes Bündel von Steinen. Junge Leute springen im Takt und alles wackelt.

Ein Mann in Uniform kommt und beendet die Ballade. 
Ich drehe mich um und finde mich wieder, eigentlich weiß ich nicht, wo. Die Flure sind ruhig und erinnern an ein Kloster. Und tatsächlich, ich gehe weiter und finde mich in einem Raum mit einer Gedenktafel und Fragmenten eines Grabsteins wieder. Früher gab es hier eine Kirche, für die der Probo zuständig war. Er lebte 80 Jahre, 30 als Priester und 30 mit seiner Frau. Ich frage mich, ob er vorher oder nachher verheiratet war? Weiter hinten ist ein Arzt begraben, an dessen Namen ich mich nicht erinnern kann. Der Grabstein ist zwar auf Italienisch, aber in Griechisch beschrieben - der Sprache der damaligen Ärzte. Das heißt, Griechisch war Latein. 
Die Grabsteine sind über tausend Jahre alt. Schon damals gab es hier eine große Stadt. 
Zum Glück gibt es einen Pfeil hinter der Flurtür: eine Bar. Erleichtert atme ich auf und folge dem Pfeil. 
Die Bar ist bescheiden. Am anderen Ende des Raumes mit Tischen befindet sich eine Nische mit Kaffee- und Sandwichautomaten. Aber die Automaten funktionieren schlecht; nach zwei Anläufen hat der Automat meine Münzen gefressen, aber ich nicht. Ich kehre an die Bar zurück. Die Sandwiches sind lauwarm, aber die Orangenlimonade ist gut. Ich mache ein Foto des Qr-Codes als Andenken.
Ich trete aus der Bar in den Korridor und sehe ein Gebäude, das einem alten Bahnhof ähnelt. 
Sie ist in der Tat voll von Dampfmaschinen und Lokomotiven. Dampflokomotiven haben ihren eigenen Charme, und selbst jetzt noch weckt der Geruch von Fett und Rauch (einige Maschinen sind wahrscheinlich in Betrieb) Erinnerungen an Reisen in der Kindheit. 
Elektrische Lokomotiven bringen uns zurück in die Realität. Italien ist ein gebirgiges Land, vor allem im Norden, und der effizientere Elektromotor wurde sofort eingesetzt, als er technisch ausgereift war. Ich mache Fotos und gehe weiter. 
Ich verlasse den Bahnhof und sehe einen weiteren Pavillon mit Flugzeugen vor dem Eingang, aber aus dem Augenwinkel sehe ich eine Gestalt, die hier unmöglich erscheint.
Ich sehe die Propeller eines U-Boots! Vor der Kulisse einer klassischen italienischen Ruine! 
Der Sottomarino " Enrico Toti " hat hier einen ewigen Hafen gefunden. 
Ich lasse es beim Nachtisch. Ich gehe zum nächsten Pavillon.
Und es gibt Schiffe, Boote und Flugzeuge. 
Unten schwimmt eine Kuriosität: der lebende Torpedo - ein Zwei-Mann-Fahrzeug von Unterwasser-Saboteuren. Die italienischen Froschmänner haben während des Krieges eine glorreiche Kampfbilanz vorzuweisen. Berichten zufolge versenkten sie auch einen Kreuzer, der den Russen nach dem Krieg als Reparationsleistung übergeben wurde. 
Verschiedene Segelschiffe mehr oder weniger vollständig. Und die größte Attraktion ist ein authentisches Stück eines Transatlantikliners. Ich erinnere mich an die 'Amarcord' und die Vorfreude auf die Ankunft des Schiffes aus Amerika. Es ist bekannt, dass die Auswanderung, insbesondere aus dem Süden, in großem Umfang stattfand. Das ist bis heute so geblieben. 
Boden.
Hier haben Flugzeuge die Oberhand. Macchi 205 folgore oder Blitze. Italienische Zelle und deutscher Motor. Eine bedrohliche Maschine, die angeblich mit dem Mustang vergleichbar ist. 
Neben Pionier-, Erstkriegs- und Nachkriegsmaschinen. Sie werden auf den Fotos sehen. Eine interessante Besonderheit ist ein Holzmodell eines Wasserflugzeugs, das nicht auf Schwimmern, sondern auf Unterwasserflügeln steht. Das Wasserflugzeug sollte am Schneider Cup teilnehmen. In der Zwischenkriegszeit war der Cup eine sehr prestigeträchtige Auszeichnung, an der nur Wasserflugzeuge teilnahmen.
Der Hubschraubersimulator, der auf dem Bildschirm erklärt, wofür er eingesetzt wird, stößt auf großes Interesse. Für Touren gibt es einen Simulator in 5D. Wie sich herausstellt, haben die Italiener viel mit Hubschraubern experimentiert, allen voran Enrico Forlanini. Er hat den Flughafen dafür bekommen. Der Flughafen Linate, einer der ältesten Italiens, ist nach ihm benannt.
Ich gehe aus. 
Ich nähere mich dem U-Boot. Es ist möglich, sie von innen zu besichtigen, aber leider habe ich nur begrenzte finanzielle Mittel. Ich tröste mich damit, dass dies ein guter Grund ist, zurückzukehren. 
Die Geschichte, wie das Schiff hierher kam, ist so einfach wie ein Draht. "Enrico Toti" segelte und überwachte die Bewegungen der Flotte im Mittelmeer, insbesondere im Kanal von Sizilien. Es ist winzig für ein U-Boot, und zusammen mit seinen Brüdern, von denen es drei gab, hat es sich im Mittelmeer ausgezeichnet. Im Jahr 1992 schied sie aus dem Dienst aus. Und im Jahr 2001 begann seine Reise ins Mailänder Museum. Zuerst durch Flüsse und Kanäle, und 2005, nach der Demontage des Kiosks auf dem Anhänger, landete er im Hof des Museums. 
Eine Sache, die mich traurig macht: Ich bin ein Jahr älter als er! Aber ich bin noch kein Denkmal.
Ich sehe mir immer noch die Umweltausstellung und den traurig-komischen Film im Museumskino an, in dem ein Psychologe ein Mobiltelefon tröstet: "Sie werden nicht sterben". 
Und schließlich am Ausgang der Museumsshop. Eine Menge über Leonardo. Ich hatte Glück, denn das erste Buch über ihn, das ich in die Hand nahm, erwies sich als das beste. Außerdem gibt es eine umfangreiche Revell-Ausstellung mit einer Sammlung von Holzmaschinen, die von Leonardo entworfen wurden. Ich werde auf jeden Fall eines Tages ein solches Modell bauen.
Heute ist der letzte Tag in Mailand. 
Am Abend verabschieden wir uns von Zelata. Mit einem festlichen Abendessen. 
Am Morgen - der Flughafen und die übliche Rückreise. 
Wir begrüßen unser tägliches Leben. 
Aber wir wissen, dass wir uns mit Arbeit und Kampf den Weg zurück nach Mailand verdienen werden. Und auch an anderen Orten.
Robert Kobuszewski





   

niedziela, 2 listopada 2014

Byliśmy w Mediolanie

Byliśmy w Mediolanie.

Byliśmy tam już wcześniej. W 2008 roku. I wtedy i dziś powód był ten sam. Isaloni- największe targi w europie meblarsko-wnętrzarskie.
Odbywają się co dwa lata i jak muchy do miodu ciągną tam wszyscy którzy mają coś do pokazania, a jeszcze więcej ci  którzy chcą popatrzeć. I być może zastosować.
Bilety na wszystkie dni kupiliśmy przez stronę targów. I tu mały zawód- w Niemczech takie bilety upoważniają w dni targowe do jazdy wszystkimi środkami komunikacji publicznej. A tu nie. Ale to daje nowe możliwości- można wynająć samochód. I zaspokoić ciche żądze. Wynajęliśmy Fiata 500. Chciałem się nim przejechać już dawno, a nie znam nikogo kto tu by nim jeżdził. I nie bał się „dać przejechać”.
Lotem bliżej! W postępowaniu konkursowym zwyciężyła Alitalia. Z małymi przebojami: na stronie rezerwacji ceny wyświetlały się w lewach bułgarskich. Na szczęście przebrnęliśmy przez ten problem i szczęśliwie przez Rzym trafiliśmy do Mediolanu. 
Pogoda w czasie lotu była piękna. Szczególne wrażenie zrobił Adriatyk. Okazał się wąziuteńki, z okna samolotu widać było jednocześnie oba brzegi. Panorama Rzymu też fajna. Zwłaszcza że widziałem ją po raz pierwszy.
Mediolan. Lotnisko Linate, nazwane na cześć pioniera awiacji Enrico Forlanini. Stare, niskie budynki. Wszystko sprawnie, i drażniący nozdrza zapach kawy. 
Nie wiem jak to robią, ale nawet w podrzędnej knajpie kawa smakuje wyśmienicie. 
Wypożyczalnia samochodów. Krótko, treściwie. Sądziłem że zostaniemy zaprowadzeni na parking itd. Nic z tych rzeczy! Pani energicznie machając rękami objaśniła że: wyjdziecie, pójdziecie, koło drewnianego kamienia skręcicie, i już. 
I tak było. Z małą pomocą drogowskazów. 
Szara 500. Według licznika praktycznie nowy, 18000 na liczniku. I rzeczywiście mały. Bardzo pomaga przeszklony dach, inaczej poczucie szprotki w puszce odebrałoby całą przyjemność z jazdy.
Krótkie przestawienie psychiczne: „ to nie automat”, i jedziemy!
Specjalnie wybrałem trasę drogami lokalnymi. Oczy przywykną do innych znaków, sylwetek samochodów i ludzi. A stojąc w korkach można posłuchać ludzi i „wejść” w melodię języka.
Nie wiem czemu, ale uwielbiam słuchać ludzi. Za granicą również. Język, gesty, mimika- obserwacja tej ekspresji ludzkiej jest jak czytanie książki- wciąga.   
Ciepło. Słońce jeszcze wysoko, choć już pomarańczowieje. Barwy ulic: kremowe, czerwone cegły, tynki kiedyś żółte. To wszystko przełamane szarobeżowym pyłem „darem afryki” prosto z Sahary.
Jedziemy do Zelata Di Bereguardo.
To już nie Mediolan, ale prawie Pavia. Nazwy które łechczą uszy łaciną i historią. 
Przecież tam, gdzie wbić szpadel to jakiś zabytek się wyciągnie. Miejscowi przyzwyczaili się i coś co u nas byłoby czczone jak relikwia (lub po cichu wyburzone), tu jest traktowane normalnie: używane, i w miarę potrzeb remontowane.
Skręcamy z drogi w asfaltowaną dróżkę. I po chwili znajdujemy się na głównej ulicy… wielkiego folwarku z końca XIX wieku. Piętrowe budynki w kolorze Terra di Siena.
Łukowa brama wpuszcza nas na brukowany dziedziniec. Pośrodku dziedzińca zielony krąg. W podcieniach restauracja, i obok biuro naszego hotelu. Restauracja nieczynna, biuro zamknięte. Ze śmietnika zasłoniętego siatką wychodzi wściekle kolorowy kot i przygląda się nam z ciekawością. 
A oto i pan hotelarz. Włoski gwiazdorski uśmiech, skórzana marynarka i złoty łańcuszek na szyi- wypisz, wymaluj polskie wyobrażenie Giovanniego. 
Króciutkie formalności- zawsze okraszone zdziwieniem w oczach podczas czytania nazwiska Madam. Ten kto wymyślił ten zapis powinien dostać nagrodę.
Klucze, i idziemy do pokoju. Wejście prosto z dziedzińca, dwa nieduże pokoje, łazienka i kuchnia. Białe meble, które chyba pamiętają Mussoliniego, spełniają nadal godnie swoją rolę, kuchnia ze stołem i sypialnia  z wielkim białym łożem. 
Pan znika, choć jego uśmiech jeszcze chwilę trwa w powietrzu. 
A my rzucamy walizki i ruszamy na zakupy. Aby dopełnić extazy i wyładować stres podróży będą potrzebne : oliwki, szynka, wędliny krojone (wszystkie mają jedną nazwę: uno) i tanie wino. 
W pobliskim miasteczku trafiamy na jakiś mały market. O dziwo, było wszystko, tylko wino jakieś nie całkiem tanie. 
Zmrok juz zapadł i ulica folwarku wygląda jeszcze bardziej magicznie. Naprzeciw naszej bramy delikatnie oświetlony fresk przedstawiający patrona miejscowości. 
Chwila konsternacji i jak prawdziwy mężczyzna wyskakuję z chałupy po zapałki do najbliższej knajpy. Jest tam, za rogiem. Wpadam i   wielkopańskim gestem wskazuję leżące pod przeszklonym blatem zapałki „Uno” , no dobra , puszkę Coli też! Barman w osłupieniu przyjmuje tak wyrafinowane zamówienie i nawet wydaje 10 centów reszty.

Kolacja przeszła w ucztę. Początkowa wstrzemięźliwość zanikała z każdym kęsem, każdy kieliszek wina łagodził stres i oliwki „na dwa dni” zniknęły. 
Noc pożegnała się z nami przysyłając poranek. 

Dziś nerwowy dzień. Czeka nas wybór parkingu, wujek G wskazuje że najlepsze będą parkingi północne. Ruszamy!
Wyjeżdżając z Zelata wjeżdżamy na drogę między polami, Na horyzoncie unoszą się Alpy. Pięknie!
Jedziemy i rozglądamy się intensywnie. Krajobraz rolniczy przechodzi stopniowo w drobno i średnio przemysłowy. Ruch gęstnieje i mamy pierwszy korek. Czyli jest normalnie.
Wjeżdżamy na autostradę i suniemy w kierunku Milano-Rho fiera
Oczywiście mylę zjazdy i jedziemy w odwrotną stronę. Ale to dobry prognostyk. Madam z lekka się gotuje, ale to też należy do tradycji. 

Brama północna. Tuż obok wygodny parking. Przekląwszy cicho stawki za parkowanie idziemy w kierunku hal wystawowych.  
Wjeżdżamy ruchomymi schodami i przechodzimy przez bramki kasując bilety. Tłum gęstnieje, ruchome chodniki unoszą jednych w te, drugich we wte. Gwar wypełnia zadaszony pasaż po dach.
Stajemy przed planem targów i mimowolnie wzdychamy: jak to przejść!?
Postanawiamy zacząć od najbardziej oddalonej od naszego parkingu hali. 
A to oznacza: meble luxusowe. Madam oddala się i przy trzasku migawki znika w czeluściach hali.

Kurwa! Jakiż ten luxus jest nudny. Plusze, welury, jedwabie- cholerne kurzołapy. Można podziwiać umiejętności stolarzy, inkrustatorów, narobili się. I choć chciałbym zarobić tyle by było mnie stać na te wyroby, to życia w nich sobie nie wyobrażam. Wprawdzie człowiek nie świnia, do wszystkiego się przyzwyczai, ale chyba nie jestem na to doświadczenie gotowy.

Ludzi coraz więcej. I jacy fajni! Laski odstawione, normalne, zaniedbane- ech lubię ja samice człowieka! Ukryty za tarczą małżeństwa gapię się na wszystkie. Faceci są inni: wielu przypomina psy które zostały zabrane na nudny spacer. Różnice w rasie są jednak widoczne. Goście z zachodu i południa mają nie tyle elegancję ale połysk i polor. Spowodowany lepszymi jakościowo nawet podstawowymi kosmetykami, ubrania też leżą na nich inaczej. Wschód wlewający się do hali, prezentowany przez masę putinowskiej klasy średniej, choć zabalsamowany i udekorowany złotem i drogimi garniturami wygląda sztucznie, tak jakby się przebierali, nie ubierali. Zastanawiam się nad tym jak wyglądam na ich tle. Mam nadzieję że jak facet z peryferii zachodu. 
Następna hala. Trochę lepiej. Na bogato, lecz ze smakiem. Widać że wracamy do lat 50-tych. Szczególną uwagę zwracają lampy wyglądające jak słupy przesyłowe z tamtych lat. 
Lubię to! Nowoczesna elektronika stylizowana na elektrotechnikę wzbudza zainteresowanie. Pstrykanie przełącznikami jest fascynujące. 
Nogi bolą. A usiąść nie ma gdzie. Ale na parkingu są barierki i przysiadam tam niczym wróbelek, miedzy smokami zionącymi dymem z papierosów. Wszyscy wpatrujemy się w Alpy na horyzoncie.
Wszystko jest ciekawe, interesujące lub choćby błyszczące. 
Na szczęście dzień się kończy. 
Przytłoczeni wrażeniami wracamy w milczeniu. Sen przychodzi szybko.

Rano za oknem odbywa się ceremonia która będzie nam towarzyszyć do końca pobytu.
Facet wyglądający jak Michael Landon minął nas jak przyjechaliśmy, niósł na ręku łaciatego pieska. Zaszczekałem do pieska by nawiązać kontakt międzygatunkowy, ale ten nie zareagował. Facet coś powiedział, brzmiało jak: „on jest stary”.
A teraz patrzymy z Madam i widzimy pieska leżącego na trawce pośrodku dziedzińca. Facet podchodzi do niego z miską i przyklęknąwszy myje psu zębu wyciągniętą z kieszeni szczoteczką. Kończy mycie i odchodzi, piesek leży.
Wyjeżdżamy.
Dziś jest ciekawiej: Cucina i Bagno. Kuchnia i Łazienka. 
Mnogość sposobów w jaki woda może wylewać się ze ściany by umyć ręce jest chyba nieskończona. A umycie reszty ciała można chyba opanować dopiero po kursach. 
Mam dosyć czystości, idę do kuchni.
Tam podobnie, wszystko śliczne elektroniczne. Ale płyty grzejne wyglądają solidnie i chyba da się na nich rozpalić ognisko w razie blackoutu. Gdzieniegdzie wystawcy udowadniają że prezentowany sprzęt działa i coś gotują. Lubię zjeść za darmo. Jestem dobrze wychowany i zawsze chwalę darmowe jedzenie.  Ale chętnych jest dużo, rzadko udaje się załapać dwa razy, a porcje malutkie. Oj, dolo, dolo!
Drugim spostrzeżeniem jest : w kuchni zapach to wróg. A moc wyciągów może zerwać perukę z głowy. Technologia odsmradzania kuchni jest imponująca,  tyle że instrukcje są coraz grubsze. To nie wróży dobrze. Jest też druga tendencja: wszystko w stylu wspomnianych lat 50-tych. I równie proste.

  Dziś obejrzałem całą ceremonię pod psim wezwaniem: Pan wynosi pieska. Daje mu w misce karmę, piesek ledwie trzymając się na nogach wyjada wszystko do czysta. Następnie dostaje wodę. Gdy śniadanie zostaje skończone, piesek na rękach wędruje na trawkę i pan myje mu zęby.
Zagadałem do faceta i dowiedziałem się że imię pieska brzmi Gillio (uszy drgnęły) i że rzeczywiście jest wiekowy: ma 18 lat. 

Dziś zwiedzamy kolejne hale. Ale nie pamiętam co w nich było. Chyba sypialnie. Wybaczcie! (Zobaczycie to na zdjęciach, ale pisać o ty nie mam siły).
Po powrocie okazuje się że otwarta jest restauracja w podcieniach dziedzińca. Idziemy!
Miejsce nazywa się Osteria Dalla Lalla. Styl: eklektyczny. Czyli wszystko z innej parafii. Nie było dwóch takich samych krzeseł. Suche warzywa, owoce, jakieś butelki , obrazy.
Na szczytowej ścianie króluje wielki pieco-rożen, przed nim wielki stół. 
Matrona w wieku późno-średnim jest szefem sali i bezceremonialnie przywołuje i rozsadza gości. Dostajemy miejsce obok gości w sweterkach i z wąsami. gadają po niemiecko-angielsku. Naprzeciw włoska rodzina świętuje chyba urodziny starszego mężczyzny. Faceci na jedno kopyto, więc chyba bracia, laski słabe ale z gałami jak krowy- wielkie, ciemne ,jedwabiste. 
Podchodzi do nas młoda, okrągła i w okrągłych okularach dziewczyna. Podaje kartę dań i win. Przynosi też jakieś czekadełko. 
Z lubością znęcam się nad Madam i jej angielskim. Mam wprawę, wiem kiedy przestać. 
Wybieramy przekąski i danie główne. Z wielką przyjemnością wgryzam się w „piątą ćwiartkę” . Podroby są specjalnością włoską: wątróbki, nereczki itd. Wino też fajne.
Faceci w sweterkach ożywiają się i zaczynają gadać pochylajac się nad czymś.
- O czym gadają?
Starsza pani dostrzega moje zainteresowanie, podchodzi i oznajmia: Oni są Marklin! 
Marklin? Ach tak, to modele kolejek. I już całkiem otwarcie zaglądam im przez ramię. Najbardziej łysy z wąsatych z widocznym zachwytem ogląda pudełko z okienkiem w którym widać model lokomotywy. Ale na ich stół już wjeżdża stek z dodatkami. Pudełko z parowozem ląduje tuż przed talerzem. Trzeba się napatrzeć. 
Kończymy nasze danie, butelka też wyschła. Wracamy na nasz koniec podwórka. I inaugurujemy część drugą kolacji.

Kolejny dzień na targach. Dziś meble awangardowe i wyposażenie małych mieszkań. Te ostatnie są naprawdę pokazem myśli inżynierskiej. Ruchy jakie wykonuje łóżko by przejść od poziomu do pionu i schować się we wnęce, niejednego węża przyprawiły by o ból kręgosłupa.
To w jaki sposób można rozwiązać problem półek i szaf nie przychodzi do głowy nikomu. Nawet zdjęcia nie są w stanie tego oddać. Szacun!
Wielkie zainteresowanie wzbudzają zmechanizowane i zrobotyzowane stoły. Z małego kwadratu uzyskujemy stół godny ostatniej wieczerzy.
Powoli zbliżamy się końca hal. Jesteśmy już zmęczeni. Ale mamy w zanadrzu pewnego asa. Zawsze tym targom towarzyszy Salone Satellite- Pokaz młodych.
Rzeczywiście jest inaczej. Są studenci, artyści , szkoły rzemieślnicze. Pozwolili odpocząć oczom.
Wśród wystawców są szkoły rzemieślnicze prezentowane przez uczniów. Na klasycznej strugnicy ,którą u nas ciężko zobaczyć zobaczyć nawet w muzeum, facet około 30-tki robił ramę do obrazu. Zachowywał się jak by w ogóle nie dostrzegał  publiki. A pracował z prawdziwym znawstwem. Obok szkoła ze Szwajcarii wystawiła zabawki drewniane. Dużo metaloplastyki. Wiele rozwiązań do małych mieszkań mogłoby zostać sprzedane już dziś. Ale prawdziwym bohaterem który zebrał najwięcej publiczności, był chłopak z „baletem kropel”. Wyobraźcie sobie rozłożysty lejek wykonany z teflonu. W jego podniesionym obrzeżu, na całym obwodzie zostały zrobione maleńkie otworki którymi kroplami wylewała się woda. Każdy otworek podłączony był do własnej pompki zasilającej. Program sterujący tym urządzeniem, dozując ciśnienie i ilość wytryskiwanej wody powodował że krople na teflonowej powierzchni leja „tańczyły” . Wyglądało to naprawdę efektownie. 
Kończymy na dziś. Wracamy i rozkoszujemy się ciepłym wiatrem. 
Mijamy po drodze budynek który wzbudza zainteresowanie: wygląda jak niewielki blok z  zewnętrznymi klatkami schodowymi. Ale nie widać okien. Jest schowany i z drogi tylko częściowo go widać. Zwalniam więc i przyglądamy się w zapadającym zmierzchu dziwnej budowli. Jakieś światła, niby lampki? I już wiem!
To cmentarz! A dokładniej kolumbarium. Czyli miejsce gdzie trzyma się urny z najdroższymi prochami. Budynek ma trzy piętra i od podłogi „skrytki”. 
Ciekawe jaką ma pojemność?
Ale żart zawisa w powietrzu. Jedziemy w milczeniu, dopiero kolacja rozwiązuje nam języki.
Madam wspomina swoje kursy zawodowe, ja przypominam sobie jak wysadziliśmy piec na praktykach. I oboje pamiętamy że pójść do zawodówki było obciachem.
A tu proszę, te szkoły organizują egzaminy wstępne. Ale to wyjaśnia dlaczego tu wszystko jest jakieś ładniejsze, milsze dla oka.
Dziś na targach włóczę się po pawilonikach i wejściach do hal. Sprzedawane tu są gazety, wystawiane różne pomniejsze wystawy,  jest miniksięgarnia. Gazety i folderki uznane za interesujące lądują w torbie. Na wystawie nowych materiałów robię zdjęcia kodom QR. Dobry wynalazek. 
Krążę wokół księgarnii jak rekin wokół rozbitków.  Wiem że jak wejdę, z pustymi rękami nie wyjdę. Ale z pustą kartą już tak. 
Idę, przerzucam parę tytułów, wychodzę. Idę dalej. Ciężko było.
Przed wyjściem wracamy i razem kupujemy dwie książki. 
Udało się zaspokoić narkomana i portfela nie zabić. 

Oprócz targów ja mam jeszcze jeden punkt programu. Mediolan to miasto Leonarda da Vinci. I w tutejszym muzeum techniki jest duża wystawa Jemu poświęcona.
I muzeum techniki też cieszy się szacunkiem.
Madam zostaje na targach. Ja wsiadam w 500 i jadę do muzeum.
Mam adres i nawigację. I niby OK. Ale za cholerę nie mogę znaleźć tego muzeum. Po dwóch okrążeniach zostawiam samochód na parkingu i idę pieszo. Miasto , kamienice, samochody, ludzie - ale gdzie muzeum? 
Jest!
Wejście z małego placyku dzielonego z kościołem wygląda jak wejście na klatkę schodową. Gdyby nie wycieczka szkolna której nauczyciel tłumaczył albo gdzie są, albo jak się zachowywać w „museo” przeszedłbym obok.
Wielkość budynku z zewnątrz niczym nie sugerowała obszerności wnętrz.
Oznakowanie takie sobie. Pierwsze na co trafiam to wystawa o historii AGD. Stare pralki, odkurzacze, plakaty reklamowe tych sprzętów. Przypominam sobie że niektóre widziałem u nas w Pewexie. Lekko się rozczulam.
Idę dalej.
Wystawa o Leonardo jest dość duża. Ale w fatalnie oświetlonej sali. Modele maszyn są same w sobie dziełem sztuki. Wszystko jak Da Vinci rozrysował, z tych samych materiałów. I bardzo stare. Ciemna sala, stare pociemniałe modele- jestem zawiedziony. 
Następna sala to kolejny Wielki Włoch: Marconi. Wynalazca radia. 
Tu wystawa jest interesująca. Opisy również po angielsku, dużo działających modeli. Małolaty testują modele intensywnie, ale kulturalnie. Na końcu sali są również wspomniani Inni wynalazcy radiotechniczni, i inne systemy rozwiązań np. mikrofonu. Ten pokazany tu był skonstruowany wykorzystując efekt hydrauliczny. Brzmi dziwacznie, ale działało, tyle że się nie przyjęło.
Studio 105 - legenda radiofonii włoskiej. Początkowo stacja piracka- mieli tam monopol państwowy na radio i tv- potem pierwsze prywatne radio działające do dziś.
Plakaty, płyty- niektóre znajome. Np. Afric Simone. I cała kasyka rocka. Młodzież podskakuje do rytmu i wszystko się trzęsie.


   Ciąg dalszy nastąpi!.......


poniedziałek, 20 października 2014

Obliczanie silników elektrycznych. Część druga. Nie ostatnia.


A oto obliczenia dla taniego silnika jak np. Mabuchi które można znaleźć w tanich modelach i zabawkach.
1. Kv= 2200 obr/min
2. Kt= 0,616 inoz/amp
3. Rm= 0,150 ohm
4. Io= 2 Amp
5. V= 7V
6. Prąd blokady Iblok= 7:0,150= 47A 
Producent podaje że silnik wytrzymuje 15 Amp max i rozwija moc 105 W przy 7 Volt. 
Krok 1 Obliczenie obrotów silnika
obroty idealne =2200x7= 15400
obroty biegu jałowego= 2200x6,7= 14740
obroty @20A=2200x4=8800
Trzeba zwrócić uwagę że spada o 42% przy maxymalnym obciążeniu w stosunku do obrotów bez obciążenia.
Krok 2 Obliczenie momentu obrotowego. Moment obrotowy wynosi 0 przy 2A i mniej.
Moment przy 20A = 0,616x 18A=11,1 inz-oz = 78,4 miliNm
Przechodzimy przez pozostałe kroki obliczeń i sporządzamy z nich tabelę:
seryjny silnik kubkowy przy napięciu 7Volt
ampery  Obr     m/o   Pin      Pout     sprawność %
2           14750  0       14W     0           0
5           13750 1,8    35        19         54%
10         12100  4,9   70        44         63%       
15         10450  8,0   105      62         59%
20         8800    11,1  140     72          51%
Najefektywniejsze natężenie pracy przy danym napięciu:
Imax%= (2Ax47A)= 9,6 A
Maxymalna sprawność
 Imaxeff= [(9,6-2): 9,6]^2 = 63%
Czyli ten silnik ma zakres użyteczny od 6 do 15 Amper, przy napięciu 7Volt.

SILNIK BEZSZCZOTKOWY

Jak nazwa wskazuje silnik ten nie ma szczotek i związanych z nimi problemów. Jednakże jest cięższy i wymaga specjalnych regulatorów.
Natężenie prądu biegu jałowego jest w tym silniku o około 1/2 mniejsze niż w podobnym silniku szczotkowym. Problemem jest znacznie większy opór regulatora . Dlatego też  obliczenia tego typu silników robimy uwzględniając
opór regulatora. Typowy silnik „15” bezszczotkowy z regulatorem ma następujące charakterystyki:
1.Kv= 2125 obr/min
2. Kt= 0,67 in-ou/A = 0,45 Ncm 
3. Rm= 75 miliohm
4. Io=1Amp
5. V=10V
6. Iblok.= 10v:0,075= 133A
Producent podaje że ten silnik ma 400watt max przy 40A i napięciu 10V.
Obliczamy obroty silnika
obroty idealne =2125x10=21250
obroty jałowe =2125x9,925=21090
obroty @40A=2125x7,075=15034
Zauważmy że obroty spadły o 30% przy maxymalnym obciążeniu.
Obliczamy moment obrotowy
moment wynosi 0 przy 1A
Przy 40A= 0,637x 39A= 24,8in/oz = 17,51 Ncm
Przechodzimy kolejne kroki i robimy tabelę
Amp     Obr         moment   Pw      Pwj      sprawność%
1           21090     0              10        0         0
10         19656     5,7in        100      83       83
20         18062     12,1          200     161     81
30         16469     18,5          300     224     75
40         14875      24,8         400     273     68
Maxymalną sprawność silnika uzyskamy gdy  natężenie wyniesie:
 Imax%=(1x133)=11,5 A
maxymalna sprawność= (10,5;11,5)^2= 83%

W podsumowaniu możemy powiedzieć że możemy przewidzieć jaki uzyskamy pożytek z posiadanego silnika  znając : Kv, Kt, Io, Rm, i V napięcie. 
Można też powiedzieć że uzyskamy ok 70% z kubkowego silnika szczotkowego, i ok. 85% z silnika bezszczotkowego. 

Niższe i wyższe napięcia pracy
 Użytkowując silnik przy napięciu wyższym niż oznaczone  powiększy obroty, moc, i sprawność. Jeżeli napięcie będzie niższe te parametry spadną. Natężenie znamionowe i moment obrotowy pozostaną nie zmienione.
Zmiana napięcia powoduje konieczność zmiany rozmiaru śmigła. Jeśli zmieniasz napięcie na wyższe wybierz mniejsze śmigło, Jeśli na mniejsze wybierz większe śmigło.

  





poniedziałek, 13 października 2014

Obliczanie parametrów silników elektrycznych do modeli wszelkiej maści. Część 1.

silnik elektryczny obliczenia
silnik idealny
 wszystkie silniki elektryczne są maszynami które zamieniają volty i ampery (elektryczny silę wejścia) na moment obrotowy i obroty (mechaniczną siłę wyjścia).
silnik nie kreuje siły (mocy) sam z siebie, jedynie zamienia dostaczoną siłę elektryczną w mechaniczną.

Silnik idealny zamienia te energie w 100%. I cała siła elektryczna (waty), jest zamieniana w siłę mechaniczną (waty). Dla tych którzy lubią konie mechaniczne (KM): jeden1 koń mechaniczny jest równy 746 watom. Jako że silniki jakich używamy są sprawne w 75/80% , możemy powiedzieć że jeden kilowatt na wejściu daje jednego konia mechanicznego na wyjściu.

Obraz 1.1 pokazuje 100% idealny sinik. Zauważmy że prędkość obrotowa wału silnika(RPM) jest jest stała niezależnie od obciążenia jężeli napięcie jest stałe. Prędkość silnika jest równa iloczynowi stałej napięciowej silnika pomnożonej przez napięcie:
Równanie 1.1  RPM = KvxVolts
Stała napięciowa jest zwykle pokazywana jako RPm/V. Czasem ta stała jest jest nazywana stałą generatorową lub prądnicową.

Natężenie płynące przez silnik jest proporcjonalne do momentu obciążenia.
Tylko wtedy gdy obciążymy wał siłnika natężenie prądu płynące przez silnik wzrośnie proporcjonalnie do obciążenia jak pokazuje równanie 1.2
Rownanie 1.2 Moment obrotowy = Ktx Ampery.
W naszych silnikach stała momentu obrotowego Kt jest wyrażana w calach na uncję.

Musimy dodać że Kv stała napięciowa i stała momentu obrotowego są wzajemnie powiązane.
Dla wszystkich silników ta stała wynosi 1355 i opisuje to równanie 1.3
równanie 1.3 Kv(obroty/volt)x Kt(inch/ounce) = 1355
Czyli silnik ze stałą Kv=1000 ma ma stałą momentu obrotowego 1.355 in/ou na amper.
ta zasada jest aktualna dla wszystkich silników.

Straty na miedzi.
Wszystkie silniki mają uzwojenia, a one mają swoją oporność. Więc gdy płynie prąd przez silnik to będziemy mieli stratę napięcia związaną z tą opornością.
Kiedy obciążony silnik będzie pracował to  oporność uzwojeń spowoduje spadek napięcia i  w efekcie slnik zwolni swoje obroty.
opisuje to równanie 1.4 
Vm napięcie silnikowe= Vin napięciu wejścia — Im natężeniu dostarczonemu x Rm oporność silnika.
Równanie 1.5 pokazuje obroty silnika po uwzględnieniu strat na miedzi
RPM=KvxVm
RPM= Kvx(V- ImxRm)
Ta strata prędkości obrotowej limituje wielkość energii elektrycznej którą silnik może zamienić na mechaniczną.

Duży silnik o grubych drutach uzwojenia ma oporność rzędu miliohmów, A silnik serwa rzędu kilku ohmów. Jeśli wał silnika zostanie zablokowany, natężenie prądu szybko wzrasta do bardzo dużych wartości. Ten prąd „zablokowania” jest opisywany następująco:
Równanie 1.6
I blokady= Vin(wejścia): Rm oporność silnika
W stanie zablokowania, żadna siła mechaniczna nie zostaje przekazana na zewnątrz, cała moc elektryczna jest zamieniana na ciepło.
A jest tego ciepła tyle:
Rownanie 1.7
Ciepło prądu zwarcia^2= VinxIstall = Vin: Rm
Tak duża ilość ciepła może spalić, a co najmniej uszkodzić, każdy, mały czy duży silnik.
Jak zostało pokazane maximum siły mechanicznej zostanie oddane przez silnik gdy obroty spadną o połowę prędkości obrotowej bez obciążenia. Ale uzyskamy wtedy tylko 50% procent sprawności silnika. Pozostała połowa zamieni się w ciepło.
Dla silników używanych w modelach to zbyt dużo.

Straty na stali 
Każdy silnik jest zbudowany ze stali krzemowej, silnik szczotkowe mają z tej stali płytki wirnika , bezszczotkowe stojana. Jako że powietrze jest słabym przewodnikiem pola magnetycznego , stal krzemowa jest potrzebna by zminimalizować straty na ścieżce pola magnetycznego. Mało stratne obwody magnetyczne są konieczne by silnik dawał zadowalający moment obrotowy. W czasie pracy wirnik obraca się w polu magnetycznym wytworzonym przez magnesy na stojanie , i z tego powodu wirnik musi się magnetyzować i demagnetyzować z odwrotnym znakiem podczas każdego obrotu. Tą stratę energii nazywamy stratą na histerezie. Następną stratę ponosimy z powodu wirującego prądu elektrycznego w stalowych kształtkach wirnika. Ale nasze silniki używają wysokiej jakości stali w tym miejscu i ta strata jest dla nas niezauważalna. trzecim rodzajem straty jest tarcie między szczotkami i komutatorem wirnika - są one równe (prawie) stracie na histerezie.  Czwartym rodzajem strat jest złe lub nie dokładne ustawienie szczotek w stosunku do wirnika, chodzi o ustawienie w strumieniu pola magnetycznego . 
Dla obliczeń doboru silnika musimy zauważyć, że jest strata między natężeniem dostarczonym a natężeniem zmierzonym. w przypadku silnika idealnego prąd (natężenie) na wejściu będzie takie samo jak na wyjściu. A w przypadku silnika realnego będzie ono niższe o wartość strat „ żelazie”. Czyli będzie to natężenie potrzebne do biegu jałowego silnika czyli Iº(zero).
Nazywamy to natężeniem sieci : Inet .  efekt tego natężenia i moment obrotowy jaki ono daje zmniejsza sprawność silnika i jest opisywany w ten sposób:

Równanie 1.8 Inet= Iin-Io  czyli natężenie sieci to różnica między natężeniem wejściowym a prądem prądu biegu jałowego silnika.
Równanie 1.9 torque (moment obrotowy)= Kt x Inet   
Torque = Kt(Iin-Io)
Rysunek 1.3  pokazuje obecność  tej straty prądu lub prądu biegu jałowego. Prąd biegu jałowego jest mierzony przy standartowej prędkości obrotowej zbliżonej do prędkości użytkowej.

Silnik Rzeczywisty 

Powyżej został opisany silnik idealny, i dwa głowne powody dla których rzeczywistość jest inna niż ideały. Złożenie tych dwóch powodów strat i silnika idealnego co pokazuje rysunek 1.4 daje nam praktycznie obraz jak wygląda działanie silnika w rzeczywistości.
Cztery parametry opisują każdy silnik elektryczny i są to:
1. stała prędkości Kv (obr/v)
2. stała momentu obrotowego Kt (inch-oz/amp)
     Kt=1355/Kv
3.Opór silnika Rm
4. Natężenie prądu biegu jałowego Io(amp)

Znając te parametry i napięcie które mamy zamiar użyć,  każdy może obliczyć oczekiwane parametry  i osiągi każdego silnika.

Równanie 1.9
Pin(watt) = Vin(volt)x Iin(amp) 
Równanie 1.10
Pout (moc wyjścia)= moment obrotowy x RPm (obr)
czyli
Pout = Kt x (Iin-Io) x Kv x (Vin- Iin x Rm) otrzymany wynik to inch-unces-RPm
Zwykle przedstawia się wynik tego równania w Watach
Równanie 1.11
Pout(wat) = (Iin-Io) x (Vin- IinxRm)

Jako że sprawność jest definiowana jako stosunek mocy wejścia do mocy wejścia.
Równanie 1.12
Sprawność = (Iin-Io) x (Vin-IinxRm) : Vin x Iin

Trzeba zauważyć że sprawność wynosi 0 zero przy braku obciążenia i przy zablokowaniu. Maxymalna moc jest generowana gdy obroty spadną do połowy obrotów biegu bez obciążenia i natężenie osiągnie połowę wartości prądu zwarcia. Tak wysokie natężenie prądu może uszkodzić lub spalić nawet wysokosprawne silniki. Jakkolwiek najlepsze silniki zawsze pracują w pobliżu punktu najwyższej efektywności. Punkt najwyższej sprawności występuje wtedy gdy straty „na miedzi” równe są stratom „na żelazie”.
Występuje to wtedy gdy 
Równanie 1.13
I max spr = √ (Io x Iblokady)
Równanie 1.14
Max % spr = [(Imaxspr - Io) : Imaxspr]^2

Obliczenie sprawności silnika.
Artykuł pochodzi z amerykańskiej książki więc obliczenia będą dotyczyły Astro FAI-15. Oczywiście nie zmienia to nic w obliczeniach innych silników.
Astro FAI-15 pracujący pod napięciem 10V
1. Kv = 2125 obr/V
2. Kt = 1355: 2125 = 0,637 inch-ounces per Amp
3. Rm = 0,050 miliohmów
4. Io = 2 Amp
5. V =10 volt
6. Istall( natężenie blokady) = 10V: 0,05 ohm = 200 amp
Producent Astro Flight podaje dla tego silnika moc 400 watt przy 40 amp pod napięciem 10V.
1. obliczamy prędkość obrotową silnika:
    obroty idealne = 2125 x 10 = 21,250 obr
    obroty bez obciążenia 2125 x (10- 2 x 0,05) = 21037
    obroty przy 40A    2125 x (10-40 x 0,05) = 17000
Zauważmy że obroty spadły mniej niż 20% w porównaniu z biegem bez obciążenia do biegu pod maxymalnym obciążeniem.
2. Obliczamy moment obrotowy
    Moment = Kt 0,637 x (40A- 2A) = 24,20 inch-oz przy 40 amperach
3. Obliczamy moc na wejściu
     Moc wejścia= Vin 10 x 40A = 400 watt
4. Obliczamy moc na wyjściu
    Moc wyjścia = (Iin 40- Io 2) x (Vin 10 - Iin 40 x Rm 0,050) = 304 Watt
5. Obliczamy Najefektywniejsze natężenie pracy 
    Imaxefekt = (Io 2A  x Iblokady 200A) = 20A
6. obliczamy procent efektywności
    Max %= [(Imaxef 20 - Io 2) : Imaxef 20)]^2 = 0,81 czyli 81%
Wykonujemy te obliczenia stopniując amperaż co 10 i ujmujemy je w formę tabeli
Ampery    obroty     moment obrotowy   moc wejścia    moc wyjścia  efekt %
 2A            21037   0                              20W                0                     0
10A           20187   5,1 inoz                   100W               76W               76%
20A           19125   11,5                          200                 162                 81
30A           18062  17,8                          300                  238                 79
40A           17000   24,2                         400                  304                 76        


Mimo że obliczenia wyglądają skomplikowanie, to warto je zrobić. Spalić silnik łatwo, ale równie przykry może być marny efekt użycia silnika spowodowany „ niewiadomoczym”. Te obliczenia dają nam pewność że nie zmarnowaliśmy pieniędzy.

Dzięki Robertowi Boucherowi. 
Część kolejna nastąpi.

niedziela, 24 sierpnia 2014

10 rocznica śmierci Miłosza. Wspomnienie z cytatem.

Znalazłem dziś pod artykułem o sytuacji na Ukrainie komentarz podpisany "Partia". Ten komentarz jest zadziwiający, w maglu codzienności ktoś odniósł się do czegoś co jest tak trudno uchwytne.
Do stanu świadomości nas wszystkich. I zrobił to na podstawie ksiązki, kogoś kto dziś w dobie expertów , byłby całkowicie lekceważony. A i na dziś jest praktycznie zapomniany.
Oto cytat:
"Zapomniana książka Miłosza "Umysł zniewolony" opisuje postawę ketmanu. Mniej więcej: nie ufaj totalnie nikomu, nie ujawniaj swoich myśli, ocen, emocji, bo zginiesz, nie za chwilę to za godzinę. To jest wynalazek dalekowschodni. Społeczeństwo tak żyjące jest absolutnie konformomistyczne i to co uzewnętrzniają jego przedstawiciele to obowiązkowo tezy ze wstępniaka w najnowszym numerze PRAWDY. Poza tym grają w parku w szachy, łowią ryby, pracują, jedzą, srają etc, tak jak każdy inny pan stworzenia. Modelowa jest Korea Północna. Ale to sie też dzieje w Rosji, i to od wieków. Co myśli Kacap, tak naprawdę, tylko on jeden wie. Może tylko sra w myślach w gacie ze strachu, a może marzy o nabijaniu na pal wszystkich, ktorzy mu się kojarzą z władzą. Prawda wychodzi na jaw w chwilach buntu a kiedy bunt zostaje stłumiony (lub się instytucjonalizuje - co na jedno), znowu wszyscy kochają Cara. Ruscy nigdy, choć przez jedno pokolenie, nie żyli w sytuacji kiedy mogli ufać, sobie na wzajem, państwu, losowi w ogóle. Dlatego nie są w stanie pojąć ani demokracji, ani wolnośći myśli. Traktują Zachód jak jakąś podpuchę, jeszcze jedną złośliwą zagadkę Sfinksa. Nieliczni tylko są w stanie sie wyzwolić spod działania tego paradygmatu. Reszta żyje w strachu i mroku. A umowy zawierają w złej wierze i tylko czekają, kiedy by okazanego im zaufania nadużyć, bo tego samego spodziewają sie od innych. Można to nazwać zorganizowaną, wyposażoną w instytucje anomią.
Komentator Partia. "